Tomek na Czarnym L?dzie
Niebawem deszcz ustal. Palace slonce znow pojawilo sie na niebie. Teraz lowcy wjechali na porosla bujna trawa rownine. Na linii horyzontu ciemnialo pasmo lasu. Konie pod razami arkanow ruszyly cwalem. Podczas trzygodzinnej jazdy Smuga wypatrzyl na stepie smukle zyrafy, ale zaintrygowany czyms Hunter przynaglal do pospiechu nie zwracajac na nie uwagi.
– Jestesmy juz na pasnikach Masajow. Dziwi mnie, ze do tej pory nie spotkalismy nawet najmniejszego stada bydla – glosno wyrazil swoj niepokoj.
– Moze zaprzyjaznione panem plemie przenioslo sie w inna okolice? – zagadnal Wilmowski. – Mowil pan przeciez, ze pedza koczownicze zycie.
– Wedlug informacji, jakie otrzymalem przed dwoma miesiacami, Masajowie tutaj wlasnie obozowali – wyjasnil Hunter. – po coz mieliby sie stad oddalac, skoro step nadal pokrywa wspaniala trawa? To mi sie wlasnie wydaje najbardziej podejrzane.
W tej chwili bosman, jadacy obok Tomka, zawolal:
– Widze dym nad zaroslami! Nie martw sie pan, panie Hunter, tylko patrzec, jak pana czarni kolezkowie przywitaja nas uderzeniem warzachwi w kociol.
– Niech pan uwaza, panie bosmanie, zeby przez pomylke nie wlozyli pana do tego kotla – odcial sie tropiciel. – Widac zaraz, ze ma pan rzeczywiscie dobry wzrok!
Bosman nachmurzyl sie.
– Nie trzymalbym na pokladzie nawet ciury okretowego, ktory by od razu nie wypatrzyl dymu na horyzoncie – powiedzial gniewnie.
Hunter nie obrazil sie i odparl z humorem:
– Coz robic, widocznie sie starzeje!
Konie zwietrzyly wode i samowolnie przyspieszyly biegu. Po polgodzinnej jezdzie lowcy ujrzeli oboz krajowcow. Skladal sie z kilkunastu okraglych szalasow, wygladajacych z daleka niczym duze ule. Jak pozniej Tomek stwierdzil, zbudowano je z chrustu powiazanego trawa, a fundamenty stanowil suszony nawoz bydlecy. Tetent galopujacych koni wywolal w osiedlu ozywienie. Na placu otoczonym szalasami pojawili sie mezczyzni, kobiety i gromada dzieci. Mezczyzni o rysach niezbyt murzynskich odziani byli jedynie w obszerne plachty bawelniane malowniczo przerzucone przez jedno ramie. Misternie splecione i obficie polane tluszczem wlosy harmonizowaly z kolorem twarzy oraz cial z lekka pomalowanych czerwona glina. Niektorzy Masajowie nosili na szyi zawieszone na sznurkach male puzderka. W dloniach trzymali dlugie dzidy lub laski. Wiekszosc kobiet nie miala na sobie odzienia; na widok bialych gosci znikaly w szalasach, by narzucic okrycia oslaniajace dolna czesc ciala i ramie. Tak mezczyzni, jak i kobiety mieli uszy znieksztalcone przez noszenie najrozmaitszych i roznych rozmiarow ozdob. Glowy niewiast byly zgolone do golej skory. Szyje ich zakrywaly sznury korali i metalowe obrecze. Niektorych ozdob nie zdejmowaly nawet do snu. Brzydkie na ogol kobiety wydaly sie Tomkowi chodzacymi skladami drutu i zelastwa, wiekszosc z nich bowiem miala lydki zakute w metalowe rury; rowniez i rece od ramienia do dloni, z przerwa na lokiec, schowane byly w bransolety lub rury zrobione z miedzianej badz zelaznej blachy. Zupelnie nagie dzieci tloczyly sie miedzy doroslymi. Halasliwe malenstwa rekami pokazywaly sobie przybyszow.
Na czolo gromady wysunal sie wysoki, dobrze zbudowany Masaj uzbrojony w dluga, ostra dzide.
– Jambo kirangozi!24 [24 Witaj, przewodniku!] Dawno u nas nie byles! – zawolal gardlowym glosem.
– Witaj, Mescherje, ciesze sie, ze cie zastalem w obozie. Czy bedziemy mogli zobaczyc i pozdrowic waszego wodza Kisumo? – zapytal Hunter, wyciagajac dlon na powitanie.
– Bedziesz mogl sie zobaczyc z Kisumem, jak tylko czarownik skonczy z nim narade – odparl Mescherje lamana angielszczyzna przeplatana murzynskimi slowami.
– Zaniepokoil mnie brak bydla na pastwiskach. Obawialem sie, ze przeniesliscie sie z tej okolicy. Pomyslalem, ze moze rozpoczeliscie wojne z jakims wrogim plemieniem – powiedzial Hunter.
– Nieszczescie zawitalo do naszych chat, bialy kirangozi – wyjasnil Masaj smutnym glosem. – Wyzdychaly nam niemal wszystkie stada. Bydlo nawiedzily jakies zle duchy. To, co pozostalo jeszcze przy zyciu, pasie sie teraz blizej gor. Tak radzil uczynic nasz czarownik.
Lowcy zsiedli z wierzchowcow i uwiazali je do drzew. Tomek zblizyl sie do Huntera. Na jego widok wsrod Murzynow powstalo dziwne zamieszanie. Masajowie wskazywali rekami na chlopca i jego psa, wykrzykujac cos w podnieceniu. Hunter szybko spojrzal na Tomka. Ledwo sie powstrzymal, aby nie wybuchnac glosnym smiechem.
– Co im sie stalo? Moze oni sie boja Dinga? – cicho zapytal Tomek przewodnika.
– Skadze znow mieliby sie bac psa, skoro potrafia dzidami zakluwac lwy – uspokoil go szeptem Hunter. – Po prostu zdziwiles ich swoim oryginalnym ubiorem. Wiesz, co oni mowia? Prawda, przeciez nie znasz ich jezyka! Otoz posluchaj, co teraz wolaja: “Patrzcie, patrzcie tylko! Oto bialy czarownik ze zlym duchem zakletym w psa!”
– Co tez pan opowiada Tomkowi! – zaoponowal Wilmowski.
– Pan Hunter dokladnie tlumaczy to, co mowia Masajowie – potwierdzil Smuga, ktory, znal dosc dobrze to narzecze murzynskie. – Przeciez oni nie wiedza, ze Tomek ustroil siebie i Dinga ogonkami zwierzat dla ochrony przed ukaszeniem tse-tse.
– Do licha, zupelnie o tym zapomnialem! – zafrasowal sie Wilmowski. – Ze tez ty zawsze musisz nam splatac jakiegos psikusa. Tomku! Zdejm natychmiast te futerka, gdyz zabobonni Murzyni gotowi sie do nas zrazic!
– Niech pan teraz nie doradza Tomkowi zdejmowania tych… ozdob – zaprotestowal Hunter. – Murzyni lubia wszystko co niezwykle. Oni wyrazaja swoj podziw, a nie niechec.
– He, he, he – zarechotal bosman. – Sluchaj, brachu! Oni gotowi cie zrobic swoim czarownikiem. Pokaz im tylko te magiczna sztuczke z wcieraniem monety w szyje. Pamietasz?
– Latwo panu sie smiac, a ja pewno znow palnalem glupstwo – odburknal Tomek nachmurzony. – Nie rozumiem, co im sie nie podoba w moim ubiorze? Czy mnie przeszkadza, ze oni sie poowijali w koldry?
Lowcy przerwali rozmowe, gdyz w tej chwili przybiegl Murzyn z wiadomoscia, ze wodz Kisumo i wielki czarownik pragna powitac przybyszow. Ubawiony nieporozumieniem Smuga ujal Tomka pod ramie mowiac:
– Chodzmy i pokazmy wodzowi naszego czarownika. Tylko, drogi bosmanie, przestan rechotac jak zaba w blocie.
Wodz Kisumo stal przed obszerna chata udrapowany w barwne okrycie przerzucone przez lewe ramie. Prawa dlon opieral na oszczepie zakonczonym dlugim, zelaznym grotem. Na szyi mial zawieszone spore puzderko. Wlasnie wyjmowal z niego jakis przysmak wygladajacy jak lukrecja, ktory zaraz wlozyl do ust. Na palcach jego nog blyszczaly pierscienie. Wlosy Kisuma byly misternie utrefione, a czolo przepasane kolorowa opaska. Obok wodza stal przygarbiony starzec z kita zwierzecych ogonow przymocowanych na glowie i opadajacych mu na twarz i ramiona. Puszyste futerka powiewaly przy lada podmuchu wiatru. Starzec co chwila potrzasal trzymanymi w rekach drewnianymi grzechotkami.
– Popatrz no, brachu, na twego starszego kolezke – szepnal bosman. – Uwazaj tylko, zeby cie nie polknal razem z Dingiem, bo spoglada na was jak kot na szperke.
Hunter skarcil bosmana surowym wzrokiem i powiedzial glosno:
– Witaj, Kisumo, wodzu i moj przyjacielu. Witaj i ty, wielki czarowniku. Slyszalem juz od Mescherje, ze nawiedzilo was nieszczescie.
– Witaj, bialy kirangozi i przyjacielu – odparl Kisumo lamana angielszczyzna. – Widze, ze przyprowadziles do nas swych wielkich przyjaciol. Witajcie wiec wszyscy. Prosze do mej chaty na zimne zsiadle mleko i piwo.
Wieksza od innych chata wodza stala w samym srodku obozu. Kisumo i czarownik weszli pierwsi zapraszajac gosci. Po prawej stronie Kisuma usiadl napuszony czarownik nadal potrzasajac grzechotkami, po lewej wodz wskazal miejscalowcom. Naprzeciwko wodza rozsiadla sie starszyzna plemienia z napuszonym czarownikiem i Mescherje na czele.
Zaledwie mezczyzni znalezli sie w chacie, kilka kobiet wnioslo naczynia napelnione zsiadlym mlekiem i piwem.
– W zlej chwili przybyles do nas, bialy kirangozi – rozpoczal rozmowe Kisumo. – Zawisc i zlosliwosc zazdrosnych Nandi pozbawily nas licznych stad. Jestesmy biedni i glodni, a serca nasze lakna srogiej zemsty.
– Wspomnial mi juz Mescherje, szlachetny wodzu, ze tajemnicza choroba nawiedzila wasze bydlo – zagail Hunter. – Ty jednak mowisz, ze sprawcami tego nieszczescia sa Nandi.
– Posluchajcie, jak to bylo, a sami zrozumiecie, ze powiedzialem prawde. O takich sprawach mowi sie tylko na radzie starszych, dlatego tez Mescherje nie mogl sie rozwodzic przy wszystkich. Otoz zjawilo sie u nas kilku Nandi z najwiekszym ich czarownikiem. Namawiali nas do wspolnego napadu na pociag jezdzacy po zelaznej drodze. Nasza starszyzna nie chciala sie przylaczyc do Nandi. Teraz nie prowadzimy wojny z Anglikami posiadajacymi karabiny i rury wyrzucajace duze kule. Rozumiesz przeciez, kirangozi, ze po zniszczeniu pociagu musielibysmy uciekac stad i porzucic nasze stada. To wlasnie powiedzielismy Nandi, a wtedy ich czarownik zagrozil, ze bydlo i tak stracimy, gdyz biali zabiora je, a nas samych wygnaja precz albo wymorduja. Odrzeklismy, ze teraz mamy pokoj z bialymi ludzmi. Czarownik smial sie z nas i zapewnial, ze wkrotce przekonamy sie o swej glupocie. Kiedy odjezdzali od nas, musial rzucic zly czar na nasze bydlo, poniewaz wkrotce padly nam niemal wszystkie stada.
– Biali ludzie w Mombasie i Nairobi mowia, ze mor na bydlo panuje wzdluz calej poludniowej granicy Kenii – wtracil Hunter. – Moze wiec mylisz sie, obwiniajac Nandi o czary?
– Nie bron ich, kirangozi. Musieli poczuwac sie do winy, bo kiedy urzadzilismy wyprawe w celu pomszczenia krzywdy, nie zastalismy ich w obozie.
– Kto wam powiedzial, ze to Nandi rzucili urok na bydlo? – zapytal Smuga.
– Nasz wielki czarownik rozmawial ze zlymi duchami. One zdradzily mu te tajemnice. Oswiadczyl tez, iz tylko krwawa zemsta moze powstrzymac mor bydla.
Smuga spojrzal ostro na czarownika wyraznie okazujacego niepokoj. Przez chwile mierzyl go surowym wzrokiem, po czym powiedzial z naciskiem:
– Latwiej doradzic krwawa zemste i walke, w ktorej gina dzielni wojownicy, niz zapobiec rzekomym czarom.