Tajemnica Kaszl?cego Smoka
Rozdzial 7. Tajemnicze ostrzezenie
Wpatrujac sie w mroczna czelusc jaskini, Jupiter i Pete uslyszeli znowu krzyk Boba.
– Ratunku! Na pomoc!
– Bob ma jakies klopoty! – wykrzyknal Pete. – Idziemy!
Najsilniejszy, najbardziej umiesniony z calej trojki Pete rzucil sie do wnetrza. Jupiter staral sie dotrzymac mu kroku.
– Pete, nie pedz tak szybko – syknal Jupiter. – On nie mogl odejsc daleko, a my musimy uwazac, zeby…
Nie dokonczyl. Wyrznal nagle w jakas twarda przeszkode niewidoczna w ciemnosci. Czujac, ze traci oddech, upadl na kolana.
Jego uszu doszedl glos Pete'a.
– Jupe, nie idz dalej! Znalazlem go!
– Gdzie jestes, Pete? Nic nie widze.
Zamrugal pare razy i po chwili jego oczy dostosowaly sie do mroku jaskini. Zobaczyl, ze Pete czai sie tuz przed nim na czworakach.
– Wpadl do jakiejs dziury – powiedzial Pete. – Na szczescie zatrzymalem sie tuz nad nia.
– Nic nie widze – odpowiedzial Jupiter, usilujacy dojrzec cos spoza jego plecow. – Bob – zawolal glosniej. – Gdzie jestes?
Az podskoczyl, uslyszawszy glos kolegi tuz obok.
– Tu, na dole! – krzyknal Bob. – Wpadlem do jakiejs studzienki. Zdaje mi sie, ze cos mnie wciaga glebiej!
– O rany! – wykrzyknal Pete. – Ruchome piaski!
– Niemozliwe – odparl Jupiter. – Ruchome piaski spotyka sie zwykle w tropikach.
Obmacujac dlonmi dno jaskini, przeczolgal sie obok Pete'a.
– Nadal nie moge go dostrzec. Bob, widzisz nas?
– Tak, jestem prawie dokladnie pod wami.
Jupiter rozciagnal sie plackiem kolo zaglebienia i zanurzyl w nim wyciagnieta reke.
– Bob, siegnij do gory i zlap mnie za reke. Wyciagniemy cie stamtad. Z zaglebienia doszedl ich odglos gluchego plusniecia.
– Nnnie moge! – odpowiedzial po chwili Bob. – Jak tylko robie jakis ruch, zapadam sie coraz glebiej!
– Podaj nam te twoja dzide. Zlamane wioslo, ktore miales w reku – zaproponowal Pete. – Wyciagniemy cie migiem.
– Nie mam go – jeknal rozpaczliwie Bob. – Zgubilem je, wpadajac tutaj.
Pete rzucil okiem na swoj odlamek, znaleziony na plazy.
– To, co ja mam, jest za cienkie. Nie utrzyma cie.
Jupiter zaczal ostroznie obchodzic zaglebienie.
– Trzymaj sie Bob – powiedzial. – Probuje obejsc te studnie, zeby sie zorientowac w jej rozmiarach.
Ostroznie obmacujac teren zaczal pelznac na czworakach.
– Predzej! – krzyknal Bob. – Nie czas na robienie pomiarow!
– Musze to zrobic – odparl Jupiter. – To jedyny sposob na wydostanie cie stamtad.
Podpierajac sie rekami i kolanami, ruszyl w ciemnosci. Ale choc staral sie poruszac bardzo uwaznie, do studni wpadlo troche piasku i ziemi.
– Uwazaj! – wrzasnal Bob. – Spowodujesz obsuniecie ziemi!
– Przepraszam – powiedzial Jupiter. – To tylko luzne kawalki, ktore osypuja sie z krawedzi.
W chwile potem zatoczyl pelne kolo i znalazl sie znowu obok Pete'a.
– Mysle, ze powinno sie udac – powiedzial, a potem pochylil sie nad ciemnym otworem. – Bob, powiedz nam, czy czujesz dno pod nogami?
Ze studni doszly ich jakies gluche dzwieki. A potem odglos jakby prychania czy spluwania.
– Jeszcze nie – powiedzial rozdraznionym glosem Bob. – Ale zanim moi genialni koledzy znajda sposob na wyciagniecie mnie stad, na pewno do niego dotre.
– Wiesz co, Jupe? – powiedzial Pete. – Gdybys przytrzymal mnie za nogi, moglbym do niego siegnac. Nie ma czasu na fantazjowanie.
Jupiter pokrecil glowa.
– Mysle, ze mozemy wykorzystac te moja deske. Ale nie do wyciagniecia go wprost, bo ten piaszczysty grunt nie da nam wystarczajacego oparcia. Ale ta decha jest dosc dluga, aby siegnac przez cala szerokosc studni. Zaklinujemy ja po obu stronach.
– I co nam to da? – spytal Pete. – Bob i tak nie siegnie do niej.
– Bedzie mogl dosiegnac jej, jesli zaklinujemy ja pod odpowiednim katem. Mysle, ze mozemy wbic jeden koniec tam, z drugiej strony.
Pete przyjrzal sie cienkiej listwie. A potem skinal potakujaco glowa.
– Warto sprobowac. Jezeli tylko nie zlamie sie pod jego ciezarem.
Jupiter pochylil sie nad otworem.
– Bedziemy probowali wbic te listwe nad twoja glowa, Bob – wyjasnil. – Bedziesz musial sprawdzic, czy jest wystarczajaco zaklinowana, zeby cie utrzymac. Bo jesli sie zesliznie, stracimy nie tylko ja, ale i ciebie.
– Dziekuje wam, chlopaki – odpowiedzial Bob. – Ale pospieszcie sie. Zdaje mi sie, ze znowu zapadlem sie o pare centymetrow.
Jupiter przeczolgal sie na druga strone studni. Pochylil sie nad otworem i zaczal wysuwac ukosnie listwe.
– Deska juz do ciebie jedzie – poinformowal Boba. – Powiedz mi, czy ja widzisz. Za chwile powinna przesunac sie nad twoja glowa.
Lezac na brzuchu, centymetr po centymetrze wsuwal listwe do czarnej dziury. Wreszcie uslyszal glos Boba.
– Widze ja – krzyknal uwieziony. – Ale nie moge jej dosiegnac. Jest za wysoko!
– Zaraz ja obnize – powiedzial Jupiter. – Staram sie znalezc najlepszy kat, pod ktorym trzeba ja umiescic.
Przesunal listwe o kilka kolejnych centymetrow.
– Tak jest dobrze – zawolal Bob. – Zdaje sie, ze bedzie pasowac w sam raz. Jeszcze troche.
Deska zatrzymala sie. W chwile potem Bob uslyszal dochodzacy z gory dziwny szmer, jakby szurania czy tarcia.
– Jupe, nie poddawaj sie. Co cie tam wstrzymuje?
Odpowiedzial mu chrapliwy glos Jupitera.
– Wysunalem sie za daleko! Zaraz sam chyba wpadne!
– O rany, tylko nie to! – jeknal Pete, a potem poderwal sie na nogi i pobiegl na druga strone studni.
Jupiter przebieral rozpaczliwie nogami, probujac znalezc jakies oparcie w niepewnym gruncie. Jego tulow zesliznal sie juz w glab ciemnej studni. Pod jego ciezarem ziemia osypywala sie w dol.
Pete rzucil sie do przodu i calym cialem przygniotl nogi Jupitera do dna jaskini. Potem siegnal do paska od jego spodni i pociagnal do tylu.
– Spokojnie, Jupe – steknal zdyszanym glosem. – Trzymam cie.
W chwile potem Jupiter przestal sie zapadac.
– Dzieki, Pete – powiedzial ciezko dyszac. – Gdybys mogl utrzymac mnie w tej pozycji przez pare sekund, umocowalbym porzadnie te deske.
Z dolu odezwalo sie radosne wolanie Boba.
– Jupe, udalo ci sie!
– W porzadku, Bob. Ja i Pete bedziemy teraz starali sie zaklinowac deske z tej strony. A potem bedziesz musial sam podciagnac sie wzdluz niej na rekach. Dosiegniesz jej?
Odpowiedz przyszla po krotkiej pauzie.
– Mam ja!
– Dobra, Bob – powiedzial Jupiter. – No to wal!
– Przyjalem! – krzyknal Bob.
Rozleglo sie ostrzegawcze skrzypienie. Listwa zakolysala sie.
– No, wylaz! – wrzasnal Pete.
Jupiter z calych sil staral sie przytrzymywac kolyszaca sie pod ciezarem kolegi deske.
– Ona moze sie zlamac – szepnal do Pete'a. – Badz gotow, zeby go uchwycic.
Ze studni dochodzilo ciezkie sapanie ich przyjaciela.
– W porzadku – sieknal Bob. – Jestem na gorze. Co teraz?
Pete pochylil sie nad studnia.
– Bob, zlap mnie za reke.
Bob blyskawicznie wysunal dlon w kierunku reki Pete'a. Na krotka chwile obie dlonie zwarly sie w mocnym uscisku. A potem dlon Boba wysliznela sie. Chlopiec zaczal goraczkowo lapac sie mokrej listwy.
– Sluchaj, Jupe, latwiej by bylo utrzymac ublocone prosie niz jego – pozalil sie Pete. – Moze ty sprobujesz?
Jupiter potrzasnal glowa.
– Watpie, czy mnie poszloby lepiej niz tobie. Musimy zlapac go obaj jednoczesnie.
Uwieszony kolyszacej sie listwy, Bob popatrzyl na nich z dolu.
– Do ciezkiej Anielki, skonczycie wreszcie te konferencje i wydostaniecie mnie stad? Mam na sobie tyle blota, ze sam nie zdolam sie podciagnac. W dodatku slizgaja mi sie rece…
Jupe rozejrzal sie po jaskini.
– Potrzebujemy kawalka jakiejs linki – powiedzial. – Czegos, co moglibysmy okrecic dookola niego.
– Nie ma tu zadnej linki – mruknal Pete. – No i nie mamy juz czasu na szukanie czegos takiego. Brakuje nam paru centymetrow. Musi byc jakis sposob…
Nagle oczy Jupitera rozjasnily sie.
– Mam!
Blyskawicznie siegnal do sprzaczki swego paska od spodni. Odpial go i wyciagnal ze szlufek. Z otwartymi ustami Pete przygladal sie, jak Jupiter przeciaga koniec paska przez klamerke, robiac w ten sposob niewielka petle.
Z dyndajacym w reku paskiem Jupiter pochylil sie znowu nad studnia.
– Sluchaj, Bob, zrobilem z mojego paska mata petle. Kiedy ja opuszcze, postaraj sie wlozyc w nia reke. Powinna zacisnac sie pod twoim ciezarem. A potem wyciagniemy cie razem na gore.
Powoli zaczal opuszczac pasek w ciemna czelusc, zapierajac sie o dno jaskini w oczekiwaniu szarpniecia z dolu.
– Mam ja! – wrzasnal Bob. – Ciagnij!
Jupiter odetchnal z ulga. Pete usmiechnal sie szeroko i wyciagnal reke, aby uchwycic koniec paska. A potem obaj odchylili sie do tylu i pociagneli.
Z ciemnego wylotu studni zaczal wydostawac sie powoli jakis czarny i mokry ksztalt, pokryty mulem i szlamem.