Tajemnica Kaszl?cego Smoka
Rozdzial 1. Zagadki pod psem
– Zastanawiam sie – powiedzial ktoregos ranka Jupiter Jones – czy udaloby sie nam dokonac najwiekszego napadu, jaki kiedykolwiek mial miejsce w tej okolicy?
Pytanie zaskoczylo jego dwoch przyjaciol. Bob Andrews upuscil na podloge plik malych karteczek, ktore wkladal wlasnie pod stara prase drukarska. Zajety naprawianiem zepsutego radia Pete Crenshaw podskoczyl tak, ze srubokret wysliznal mu sie z naciecia na srubie i zatoczyl jakis zygzakowaty, wariacki luk.
– Cos ty powiedzial? – zapytal Pete, starajac sie wygladzic postrzepiona ryse, pozostawiona przez ostrze srubokretu na tylnej plycie drewnianej obudowy radia.
– Powiedzialem, ze zastanawiam sie, czy udaloby sie nam zrobic najwiekszy napad, jaki kiedykolwiek wydarzyl sie w tych stronach – powtorzyl Jupiter. – To znaczy, gdybysmy byli wyspecjalizowanymi przestepcami.
– Jak Juz sie nad tym zastanawiasz – powiedzial Pete – to sprobuj tez wyobrazic sobie, co by sie z nami stalo, gdyby nas zlapali. Slyszalem gdzies, ze ten proceder nie poplaca.
Bob Andrews pozbieral rozrzucone kartki.
– Nie wydaje mi sie, abysmy mieli szanse opanowania tego fachu. Co do mnie, to nie jestem w stanie opanowac nawet sztuki podkladania kartek pod te prase.
– To tylko taka sobie mysl – powiedzial Jupiter. – Ostatecznie jestesmy przeciez detektywami. Przyszlo mi do glowy, ze gdyby sie nam udalo wyobrazic sobie dobrze obmyslone przestepstwo, mielibysmy o wiele latwiejsze zadanie przy jego wykrywaniu. Trzeba by bylo odwrocic tylko sposob myslenia i wczuc sie w psychike przestepcy, wyspecjalizowanego w tym rzemiosle.
Pete kiwnal potakujaco glowa.
– To doskonaly pomysl. Ale wiesz, Jupe, najpierw musze odwrocic sposob myslenia ostatniego wlasciciela tego odbiornika. Probowal widocznie sam go naprawic i pomieszal ze soba wszystkie przewody. Dopiero jak to zrobie, bede gotow wziac udzial w twoich wyspecjalizowanych machinacjach.
Cala trojka, nazywajaca siebie Trzema Detektywami, znajdowala sie w warsztacie Jupitera, polozonym w kacie skladnicy zlomu jego wuja Tytusa. Tu, pod daszkiem przylegajacym do wysokiego ogrodzenia skladu, chlopcy zajmowali sie w odosobnieniu naprawa roznych starych gratow, kupowanych przez Tytusa Jonesa. Czesc zarobionych w ten sposob pieniedzy przeznaczali na drobne wydatki, reszte – na takie luksusy, jak na przyklad telefon w ich dobrze zamaskowanej Kwaterze Glownej.
Pete wkrecil ostatnia srube i z dumna mina wreczyl Jupiterowi do przejrzenia naprawione radio.
– Ta robota powinna kosztowac twojego wuja co najmniej trzy dolary – powiedzial. – Teraz moze je dobrze sprzedac. Kiedy sie tu znalazlo, bylo zwykla kupa szmelcu.
Jupiter usmiechnal sie.
– Wuj Tytus nie jest taki chetny do wyrzucania pieniedzy w bloto. Moze bys je lepiej wlaczyl, zeby sie przekonac, czy rzeczywiscie dziala. Pete wzruszyl ramionami i przekrecil mala galke.
– Jasne, ze dziala. Posluchaj.
Dal sie slyszec szum i po kilku drobnych trzaskach radio ozylo. Z glosnika poplynal glos spikera, najwyrazniej konczacego lokalny serwis informacyjny.
– Wladze zaniepokojone sa tajemniczymi przypadkami, jakie powtarzaja sie w miasteczku Seaside. W ciagu ostatniego tygodnia zaginelo tam piec psow. Wlasciciele zaintrygowani sa zniknieciem swych ulubiencow… A teraz wiadomosci ze swiata, ktore rozpoczynamy doniesieniem z…
– Pete, wylacz to – rzucil Jupiter.
Pete przekrecil galke wylacznika.
– No i co? Piec zaginionych psiakow. Najwyrazniej szaleje tam jakis oblakany milosnik tych zwierzat.
– Zdaje mi sie, ze trafilismy na mistrza zlodziejskiego procederu – odezwal sie Bob, szczerzac zeby. – Ma zamiar wykrasc wszystkie psy, jakie tylko wpadna mu w rece, i opanowac rynek. A potem, kiedy ludzie zaakceptuja jego cennik, zrobi wyprzedaz i zbije na tym majatek.
Jupiter zaczal mietosic dwoma palcami dolna warge – znak, ze jego umyslowa maszyneria dziala wlasnie na wysokich obrotach.
– Dziwne – powiedzial w koncu.
– Co w tym dziwnego? – zapytal Bob. – Moze liczba skradzionych psow? Ze nie do pary?
Jupiter zmarszczyl brwi i pokrecil glowa.
– Nie, chodzi mi o to, ze wszystkie psy zaginely w jednym tygodniu. Kiedy gina domowe zwierzaki, zdarza sie to zwykle w nierownych odstepach czasu, a nie tak od razu, w przeciagu paru dni.
– No wiec, musi byc tak, jak powiedzialem – odparl Bob. – Jakis doswiadczony kryminalista postanowil zdobyc kontrole nad calym psim rynkiem. Moze chce wywolac obnizke ceny miesa na hamburgery, a przy okazji zarobic troche na sprzedazy kradzionych psow.
Jupiter odpowiedzial mu bladym usmiechem.
– Bardzo mozliwe. Ale brakuje tu odpowiedzi na moje pytanie. Dlaczego az piec psow w ciagu jednego tygodnia? No i druga zagadka: Dlaczego nikt nie zwrocil sie do nas, zebysmy wyjasnili te tajemnicze zaginiecia?
– Bo moze wcale nie sa takie tajemnicze – powiedzial Pete. – Czasami psy oddalaja sie od domu i wracaja dopiero po jakims czasie. Przypuszczam, ze i w tym wypadku moze chodzic o cos takiego.
– Zgadzam sie z Pete'em – przytaknal Bob. – W dzienniku nie bylo mowy o tym, ze to sa jakies cenne psy, tylko o tym, ze zaginelo piec sztuk.
Powoli i z ociaganiem Jupiter skinal glowa.
– Byc moze obaj macie racje. Niewykluczone, ze chodzi tu o zwykly zbieg okolicznosci, chociaz tego rodzaju przypuszczenie nie bardzo mi odpowiada.
Pozostali dwaj chlopcy usmiechneli sie. Jupiter mial zwyczaj wypowiadania sie z namyslem, kiedy tylko mogl sobie na to pozwolic. I wlasnie ta jego cecha, a takze wyostrzona, jak u prawdziwego detektywa, zdolnosc dedukcyjnego myslenia, przyciagaly ich do niego i czynily niekwestionowanym przywodca calej trojki.
– Zastanawiam sie – podjal Jupe – jak rozwiazemy te tajemnice, jezeli nie poprosi nas o to zaden z wlascicieli zaginionych czworonogow.
Bob i Pete popatrzyli tepo na siebie.
– Jaka tajemnice? – zapytal Pete. – Zdawalo mi sie, ze przed chwila ustalilismy, ze nie chodzi o zadna tajemnice, ale o zwykly zbieg okolicznosci.
– Byc moze – odparl Jupiter. – Ale jestesmy przeciez detektywami. Juz kiedys udalo sie nam odnalezc kilka zaginionych zwierzakow. I w kazdym przypadku mielismy do czynienia z jakas tajemnica.
Bob i Pete kiwneli potakujaco glowami. Przypomnialo sie im, ze pomagajac pani Banfry w odnalezieniu jej zaginionego abisynskiego kota, rozwiazali przy okazji tajemnice Szepczacej Mumii. A proba odnalezienia papugi, ktora zaginela panu Malcolmowi, naprowadzila ich na trop niezwyklej tajemnicy jakajacej sie papugi.
– To Seaside znajduje sie niedaleko stad, na poludnie od nas – powiedzial Jupiter. – Wyglada na to, ze nasza slawa jako detektywow nie jest wcale tak wielka, jak sie nam wydawalo. Powinnismy to wreszcie zmienic.
Bob wyciagnal reke w kierunku stosu kartek, ktore upychal w starej drukarskiej prasie.
– Popatrz, Jupe, wlasnie sie tym zajmuje. Drukuje nasze firmowe wizytowki. Bedzie nowy zapas.
– Doskonaly pomysl, Bob – stwierdzil Jupiter. – Ale ja mialem na mysli cos innego. Bedziemy musieli postarac sie, aby lepiej nas znano. I zeby ludziom, kiedy zaczynaja sie dziac jakies dziwne rzeczy, natychmiast przychodzili na mysl Trzej Detektywi z Rocky Beach.
Bob wyrzucil do gory obie rece.
– Alez, Jupe, jak chcesz to zrobic? Nie mozemy przeciez pozwolic sobie na platna reklame w telewizji ani na reklamy rysowane na niebie przez samoloty.
– Wiem o tym – stwierdzil Jupiter. – Proponuje, zebysmy poszli natychmiast do naszej Kwatery Glownej i przedyskutowali sposoby, przy pomocy ktorych firma Trzech Detektywow moglaby zdobyc wieksza popularnosc.
Nie czekajac na odpowiedz, Jupiter podniosl sie z krzesla. Bob i Pete spojrzeli na siebie i wzruszywszy ramionami, zrobili to samo.
– Wiesz, Jupe, co najbardziej u ciebie lubie? – zapytal z usmiechem Pete. – Demokratyczny sposob rozwiazywania problemow. Mam na mysli to, ze przed podjeciem jakiejs decyzji przeprowadzamy zawsze glosowanie.
Chlopcy odsuneli, niewidoczny za drukarska prasa, stary, zelazny ruszt, odkrywajac wejscie do szerokiej, karbowanej rury. Wpelzneli do niej, zasuneli za soba ruszt i zaczeli zaglebiac sie w nia na czworakach. Rura biegla czesciowo pod ziemia, potem miedzy jakimis zelaznymi wspornikami. Jej wylot znajdowal sie mniej wiecej dwanascie metrow dalej, dokladnie pod ruchoma mieszkalna przyczepa, ktora mlodzi detektywi przerobili na Kwatere Glowna. Wuj Jupitera, Tytus Jones, pozwolil im z niej korzystac, poniewaz w zaden sposob nie mogl znalezc na nia amatora. Byla zbyt stara i poobijana.
Doszedlszy do konca rury, chlopcy uniesli umocowana na zawiasach klape i wygramolili sie na gore. Znajdowali sie teraz w malym pomieszczeniu przypominajacym biuro, wyposazonym w biurko, pare krzesel, maszyne do pisania, regal z szufladkami i telefon. Jupiter zamontowal kolo telefonu mikrofon i podlaczyl go do glosnika radiowego, dzieki czemu cala trojka mogla przysluchiwac sie wszystkim rozmowom telefonicznym. Pozostala czesc przyczepy zajmowala miniaturowa ciemnia, malenkie laboratorium i toaleta.
Poniewaz przyczepe otaczaly stosy starego zelastwa, w jej wnetrzu panowal polmrok. Pete zapalil swiatlo nad biurkiem. W tej samej chwili zadzwonil telefon.
Chlopcy popatrzyli na siebie. Rzadko zdarzalo sie, aby ktos wykrecil ich numer.
Po drugim dzwonku Jupiter siegnal po sluchawke, wlaczajac jednoczesnie glosnik malenkiego radia.
– Jupiter? – zapytal jakis meski glos. – Mowi Alfred Hitchcock.
Byl to ich doradca i przyjaciel, znany rezyser filmowy i autor ksiazek poswieconych roznym zagadkom i tajemnicom.
– Co moge dla pana zrobic? – zapytal Jupiter, bez najmniejszego wysilku wpadajac w ton prawdziwego profesjonalisty.
– Czy ty i twoi przyjaciele jestescie w tej chwili zajeci wyjasnianiem jakiejs sprawy?
– Nie, chwilowo jestesmy wolni. Ale zgodnie z teoria prawdopodobienstwa powinnismy znalezc wkrotce cos interesujacego.
Pan Hitchcock zachichotal.