Tajemnica Kaszl?cego Smoka
Rozdzial 4. Niesamowita dlon
– Schylcie sie! – krzyknal Pete.
Chlopcy niemal przykleili sie do podlogi.
Skrzeczacy ptak opadl w ich kierunku, groznie zginajac wielkie szpony.
W koncu zawisnal o kilkanascie centymetrow nad ich glowami. Ku wielkiemu zdziwieniu calej trojki, znieruchomial w tym polozeniu.
Ostre skrzeczenie ucichlo.
Jupiter zaslonil dlonmi oczy, a potem ostroznie zerknal przez szczeline miedzy palcami. Usiadl. Malujacy sie na jego twarzy strach ustapil miejsca przygnebieniu.
– Nie pekajcie, chlopaki – powiedzial. – To nie jest prawdziwy ptak.
– Co takiego? – krzyknal Pete, unoszac z niedowierzaniem glowe. Bob poszedl za jego przykladem.
Zawieszony na cienkim miedzianym drucie czarny ptak kolysal sie bezsilnie, gapiac sie na nich pozbawionymi wyrazu, zoltawymi oczami.
– To zwykla zabawka – powiedzial Jupiter. Wyciagnal reke i dotknal ptaka. – Zrobiona zdaje sie z plastyku i drucianej siatki dla kurczakow!
– O, kurcze! – sieknal z rozgoryczeniem Pete.
Z mrocznego wnetrza domu doszedl ich szalenczy, upiorny smiech. Jednoczesnie nad glowami chlopcow rozblysly swiatla.
W pewnym oddaleniu zobaczyli wysokiego, szczuplego mezczyzne w ciemnym kombinezonie. Mial krotko obciete, miedzianorude wlosy.
– Witajcie w Zamku Tajemnic – powiedzial mezczyzna glebokim, grobowym glosem.
A potem przykucnal, najzupelniej doslownie zwijajac sie ze smiechu. W koncu z jego gardla zaczely dobywac sie nerwowe spazmy, przypominajace kaszel.
– Nie ulega watpliwosci, ze facet ma fantastyczne poczucie humoru – mruknal Pete.
Wysoki rudzielec powoli wyprostowal sie. W jego wilgotnych od lez oczach tanczyly wesole iskierki.
– Arthur Shelby, do uslug. Moze lepiej zabiore tego ptaka, zanim was podziobie.
Chlopcy zaczeli sie niezdarnie podnosic z podlogi. Mezczyzna podszedl do ptaka i odczepil przytrzymujace go druciki. Jupiter podniosl oczy do sufitu i usmiechnal sie.
– Ten ptaszek jezdzi po linkach, poprowadzonych pod sufitem – powiedzial. – Calkiem jak elektryczna kolejka linowa.
Bob i Pete przeciagneli wzrokiem po widocznych na tle powaly przewodach.
– Co do mnie, to wole elektryczne kolejki – stwierdzil Pete. – Przynajmniej sie ich nie boje.
Pan Shelby usmiechnal sie szeroko.
– Daliscie sie nabrac, no nie? Przepraszam was za ten zarcik. Ale takie zwariowane konstrukcje to moja specjalnosc I hobby. – Przy ostatnich slowach obrocil sie troche, wskazujac pokoj za swymi plecami. Oczom chlopcow ukazal sie duzy warsztat, zapelniony narzedziami i roznego rodzaju materialami.
Pan Shelby postawil ptaka na stole przystosowanym do hobbystycznych robot.
– Co was tu sprowadza? – zapytal normalnym juz, lekko tylko ochryplym glosem.
Jupiter wreczyl mu firmowa wizytowke.
– To moze wyjasni cel naszej wizyty – powiedzial. – Lubimy wyjasniac rozne tajemnice.
Pan Shelby obejrzal karte, nie komentujac jednak widocznych na niej znakow zapytania. Potem zwrocil ja z usmiechem.
– Przypuszczam, ze tajemnice to nic innego, jak zaginione w okolicy pieski. Zgadza sie?
– Kiedy poznamy wszystkie fakty zwiazane z ta sprawa – powiedzial z namyslem Jupiter – moze sie okazac, ze chodzi o jedna tylko tajemnice. Probujemy pomoc panu Allenowi w odnalezieniu jego irlandzkiego setera. Ale mam wrazenie, ze to znikniecie ma jakis zwiazek z zaginieciem wszystkich pozostalych psow w tym miescie.
– Mozliwe – stwierdzil pan Shelby. – Nie utrzymuje zbyt bliskich kontaktow z sasiadami, ale slyszalem o tym w wiadomosciach. Allen ostatnio gdzies wyjezdzal i o jego powrocie dowiedzialem sie dopiero wtedy, gdy doszla mnie wiadomosc o tym, ze zaginal takze jego Korsarz. Mam nadzieje, ze zdolacie go odnalezc.
– Takie jest nasze zadanie – odparl Jupiter. – Moze jednak beda nam potrzebne jakies informacje. Pomyslalem, ze moglyby nam pomoc rozmowy z sasiadami pana Allena. Przed chwila bylismy u pana Cartera, po drugiej stronie ulicy. Czy pan go zna?
Arthur Shelby usmiechnal sie.
– Ktoz by go nie znal? Ja zwracam uwage rudymi wlosami, za to pan Carter znany jest ze swojej gniewliwosci. Przypuszczam, ze pokazal wam te wielka strzelbe?
Jupiter wzruszyl ramionami.
– Probowal odstraszyc nas od siebie. Kiedy celowal do nas, strzelba byla na szczescie zabezpieczona. Powiedzial nam, ze okoliczne psy ustawicznie naruszaja teren jego posesji. Dal nam do zrozumienia, ze ich nienawidzi.
Pan Shelby usmiechnal sie szeroko.
– Carter nienawidzi wszystkiego i wszystkich.
– Pan tez straszy ludzi, tyle ze calkiem inaczej – odezwal sie nagle Pete. – Po co wlasciwie zainstalowal pan kolo domu wszystkie te sprytne urzadzenia?
Rudowlosy mezczyzna spojrzal na niego z rozbawieniem.
– Bylem zdumiony, kiedy zobaczylem was przed drzwiami mego domu. Nie mam nic przeciwko innym ludziom, nienawidze tylko tego ich naprzykrzania sie. Wymyslilem wiec pare rzeczy, zeby trzymac z daleka wszystkich nudziarzy i domokrazcow. Wy tez sie przestraszyliscie, co?
– Sam pan wie najlepiej – mruknal Pete.
Shelby rozesmial sie znowu.
– Z wyksztalcenia jestem inzynierem. A z zamilowania wynalazca-amatorem. Znajduje przyjemnosc w instalowaniu takich urzadzonek. Ale nikomu nie robia one nic zlego. No wiec, chlopaki, w czym moge wam byc pomocny? – zapytal spogladajac na zegarek.
– W odnalezieniu tych psow – powiedzial Jupiter. – Czy moglby pan podsunac nam cos, co naprowadziloby nas na wlasciwy trop?
Wlasciciel tajemniczego domostwa pokrecil glowa.
– Przykro mi. Wszystko, co wiem, to to, ze zaginely. Powinniscie porozmawiac raczej z ich wlascicielami.
– Na razie rozmawialismy tylko z pana najblizszym sasiadem, panem Allenem – powiedzial Jupiter. – Podsunal nam wprawdzie pewien slad, ale jest to cos, w co trudno uwierzyc.
– Czyzby? – Krzaczaste brwi rudego mezczyzny uniosly sie. – Co takiego?
Jupiter niepewnie zacisnal usta.
– Problem w tym, ze nie jestem calkiem pewien, czy wolno mi o tym mowic.
– A czemuzby nie?
– Mysle, ze pan Allen moglby sie poczuc zaklopotany, gdyby taka wiadomosc rozeszla sie po okolicy. Przykro mi, panie Shelby.
Wysoki mezczyzna wzruszyl ramionami.
– Domyslam sie, ze staracie sie postepowac tak, jak w podobnych przypadkach robia adwokaci. Czyli trzymac w tajemnicy wszystkie zwierzenia klienta. Zgadza sie?
Jupiter kiwnal potakujaco glowa.
– Ale jest w tym cos dziwnego. Mieszka pan tuz obok niego. Trudno uwierzyc, ze mogl zaobserwowac w najblizszym sasiedztwie cos tajemniczego, co uszlo pana uwagi.
Pan Shelby wyszczerzyl w usmiechu zeby.
– Wyrazasz sie prawie jak egipska wyrocznia. Jestem pewien, ze moglbys mowic jasniej, gdybys chcial.
– Pan chyba nie chce nas nabrac – odezwal sie niecierpliwie Pete. – Jupe probuje ukryc przed panem to, ze tamtego wieczoru pan Allen zobaczyl wychodzacego z oceanu smoka.
– Nie powinienes byl o tym mowic, Pete – powiedzial Jupiter. – Musimy zachowywac dla siebie to, co klienci mowia nam w zaufaniu.
– Przepraszam – mruknal Pete. – Zdaje mi sie, ze juz samo myslenie o tym wyprowadza mnie z rownowagi.
– Smoka? – zapytal pan Shelby. – Allen naprawde twierdzi, ze go widzial?
Jupiter zawahal sie. A potem wzruszyl ramionami.
– No coz, skoro to juz przestalo byc tajemnica… Przypuszczam, ze pan Allen bal sie, aby ludzie nie zaczeli brac go za wariata z powodu tego smoka. Ale rzeczywiscie twierdzil, ze go widzial.
Pan Shelby potrzasnal glowa.
– Niemozliwe.
– Powiedzial tez, ze slyszal jego ryki – wtracil Bob. – Dochodzily z jaskini pod jego domem.
Jupiter wydal policzki.
– No coz, panie Shelby, zdaje sie, ze powiedzielismy panu doslownie wszystko. Ale mysle, ze jezeli rzeczywiscie istnieje ten smok, czy jakis inny podobny do niego, niebezpieczny zwierzak, pan takze powinien o tym wiedziec. To znaczy, jesli schodzi pan czasami tam na dol…
– Dziekuje za ostrzezenie – przerwal mu pan Shelby. – Ale ja rzadko schodze na plaze. Nie przepadam za plywaniem w morzu. A co do tych jaskin, to juz dawno temu przekonalem sie, ze lepiej do nich nie zagladac. One sa niebezpieczne.
– Z jakiego powodu? – spytal Bob.
Pan Shelby usmiechnal sie.
– Byly niebezpieczne na dlugo przedtem, zanim ktokolwiek zaczal podejrzewac, ze mieszkaja w nich jakies smoki. Na calym tym wybrzezu bez przerwy zdarzaja sie osuniecia ziemi. Mozna zostac pogrzebanym zywcem.
– Slyszalem, ze z tych grot korzystali przemytnicy przy szmuglowaniu alkoholu – powiedzial Jupiter.
Shelby przytaknal.
– To bylo dawno temu. Jesli chodzi o osuniecia, to wystarczy przejsc sie wzdluz brzegu. Zobaczycie, ile takich katastrof tu sie wydarzylo. Czasami zapadaly sie takze i domy.
Przerwal na chwile i popatrzyl znaczaco na chlopcow. Jego oczy zablysly dziwnym swiatlem.
– Wiem, jak to jest, kiedy ma sie tyle lat, co wy. Jestem pewien, ze gdybym byl w waszym wieku i uslyszal taka niesamowita historie o smoku, dalbym sie skusic i poszedlbym, zeby sprawdzic wszystko osobiscie. Jezeli wy tez tak zrobicie, pamietajcie o tym, ze te jaskinie sa bardzo niebezpieczne.
– Dzieki, panie Shelby – powiedzial Jupiter. – A wiec pana zdaniem ten smok jest tylko wymyslem pana Allena?
Shelby usmiechnal sie.
– A wy jak myslicie?
Jupiter uniosl niepewnie obie dlonie.
– No coz…
Pan Shelby rozesmial sie znowu.
– … dziekujemy panu bardzo za te rozmowe. Moze uda sie nam dokladnie stwierdzic, co tez zobaczyl pan Allen.
– Ja tez mam taka nadzieje – powiedzial pan Shelby. – Wiem, ze Allen nakrecil w swoim czasie mnostwo horrorow. Moze ma jakiegos przyjaciela, albo wroga, ktory postanowil zabawic sie jego kosztem.
– Bardzo mozliwe – zgodzil sie Jupiter.
– W takich przypadkach ludzie siegaja czasami po ekstremalne srodki. Przykro mi, ze nie moge wam w niczym pomoc. Odprowadze was do wyjscia.