Tajemnica Pana Pottera
Rozdzial 1. Garncarz pojawia sie i… znika
Jupiter Jones uslyszal turkot skrecajacej z szosy ciezarowki. Nie mogl sie mylic. To ciezarowka garncarza. Jupe grabil wlasnie wjazd do skladu zlomu Jonesa, wysypany bialym zwirem. Znieruchomial i nasluchiwal.
– Podjezdza do nas – zakomunikowal.
Ciocia Matylda podlewala geranium, ktorym obsadzila wjazd. Zakrecila zawor weza gumowego, odcinajac doplyw wody, i wyjrzala na krotka ulice biegnaca od szosy.
– Po co, na Boga, mialby tu przyjechac? – zdziwila sie.
Wiekowa ciezarowka garncarza piela sie po lekkim wzniesieniu miedzy szosa nadbrzezna a skladem zlomu.
– Nie da rady – powiedziala ciocia Matylda.
Jupiter usmiechnal sie. Czlowiek znany w Rocky Beach po prostu jako garncarz dostarczal cioci Matyldzie osobliwych emocji. Kazdego sobotniego ranka przyjezdzal do miasta po calotygodniowe zaopatrzenie. Czesto zdarzalo sie, ze ciocia Matylda byla akurat w centrum handlowym Rocky Beach, gdy na parking wtaczala sie jego rozklekotana ciezarowka, kaszlac i plujac. Za kazdym razem ciocia przepowiadala, ze drodze powrotnej ciezarowka juz nic podola, i zawsze sie mylila.
Ta sobota nie stanowila wyjatku. Ciezarowka pokonala niewielka stromizne ulicy, wypuszczajac kleby pary z chlodnicy. Garncarz zamachal do nich reka i skrecil w brame. Jupiter jednym skokiem usunal z jej drogi swa zazywna osobe i ciezarowka przetoczyla sie obok niego. Zatrzymala sie zaraz za brama, wydajac sapniecie z wyczerpania.
– Witaj Jupiterze! – wykrzyknal garncarz. – Jak sie miewasz, moj chlopcze? Och, pani Jones, jakaz pani promienna w ten czerwcowy poranek!
Wyskoczyl chyzo z szoferki, az zafurkotala jego nieskazitelna, biala szata.
Ciocia Matylda nigdy nie mogla wykrzesac z siebie sympatii do garncarza. Byl co prawda jednym z najlepszych rzemieslnikow na zachodnim wybrzezu. Ludzie zjezdzali sie z tak daleka, jak San Diego na poludniu i Santa Barbara na polnocy, zeby kupic u niego pieknie wykonane garnki, miski i wazony. Jego mistrzostwo ciocia Matylda podziwiala. Z drugiej jednak strony zywila przekonanie, ze mescy przedstawiciele rasy ludzkiej powinni od momentu, kiedy wyrastaja ze spioszkow, nosic spodnie. Powiewna szata garncarza zaklocala jej poczucie ladu. Podobnie jego dlugie, polyskliwe, biale wlosy i starannie wyczesana broda, nie mowiac juz o ceramicznym medalionie, ktory zwisal na skorzanym rzemyku z jego szyi. Medalion ozdobiony byl szkarlatnym orlem z dwoma glowami. Ciocia Matylda byla zdania, ze jedna glowa to dla orla zupelnie dosyc, a dwuglowy orzel jest tylko kolejna fanaberia garncarza.
Spojrzala teraz z dezaprobata na stopy goscia. Jak zwykle byl boso.
– Wbije pan sobie kiedys gwozdz w stope – ostrzegla.
Garncarz rozesmial sie.
– Nigdy nie wchodze na gwozdzie, pani Jones. Pani wie o tym. Przydalaby mi sie jednak pani pomoc w innym wzgledzie. Oczekuje…
Urwal nagle i utkwil wzrok w budce, ktora sluzyla jako biuro.
– Co to jest? – zapytal.
– Jeszcze pan tego nie widzial? Wisi tu od miesiaca. – Ciocia Matylda zdjela ze sciany biura rame i podala garncarzowi. Pod szklem umieszczonych bylo kilka kolorowych zdjec, najwidoczniej wycietych z pism ilustrowanych. Na jednym z nich wujek Tytus stal dumnie na tle plotu okalajacego sklad zlomu. Artysci z Rocky Beach pokryli go malowidlami i za Tytusem widac bylo okret plynacy przez wzburzony, zielony ocean i wynurzajaca sie z wody ryby.
Ponizej bylo zdjecie pana Dinglera, wlasciciela malego sklepu ze srebrna bizuteria, dalej fotografia jednego z obrazow marynistycznych Hansa Jorgensona i wreszcie garncarz we wlasnej osobie. Fotograf zrobil doskonale zblizenie starego czlowieka. Uchwycil go w momencie, gdy ten wychodzil ze sklepu spozywczego, z polyskujaca w sloncu broda, dobrze widocznym na tle bialej szaty medalionem z dwuglowym orlem i bardzo pospolita plastykowa torba zakupow w rece. Podpis pod fotografia stwierdzal, ze mieszkancy Rocky Beach akceptuja ekscentryczny stroj swego miejscowego artysty.
– Musial pan doprawdy wiedziec o tym zdjeciu – powiedziala ciocia Matylda. – Ukazalo sie w pismie “Westways”. Pamieta pan? Zamiescili caly fotoreportaz o artystach z nadbrzeznych miast.
Garncarz zmarszczyl czolo.
– Nie wiedzialem. Pamietam, ze jednego dnia byl tam mlody czlowiek z aparatem fotograficznym, ale nie zwracalem na niego uwagi. Tylu sie tu kreci turystow. Gdyby tylko…
– Gdyby co? – zapytala ciocia Matylda.
– Nic. Juz nic nie mozna zrobic – garncarz odwrocil sie do Jupitera i polozyl mu reke na ramieniu. – Jupiterze, chcialbym obejrzec, co tu macie. Oczekuje gosci i obawiam sie, ze w moim domu wyda im sie… troche golo.
– Oczekuje gosci – powtorzyla ciocia Matylda. – Cos podobnego!
Bylo powszechnie wiadomo, ze garncarz mimo pogodnego, otwartego usposobienia nie ma bliskich przyjaciol. Jupiter wiedzial, ze ciocia lamie sobie glowe, kogo tez oczekuje garncarz. Powstrzymala sie jednak od pytan i tylko polecila Jupiterowi oprowadzic goscia po skladzie.
– Wujek Tytus nie wroci z Los Angeles jeszcze przez dobra godzine – dodala i poszla zakrecic kran.
Jupe z wielka przyjemnoscia spelnil polecenie. Ciocia Matylda mogla miec swoje zastrzezenia, ale Jupe lubil starego pana. “Zyj i daj zyc innym” bylo jego dewiza i uwazal, ze jesli garncarz chce chodzic boso i w bialej szacie, jest to wylacznie jego sprawa.
– A wiec przede wszystkim – powiedzial garncarz – potrzebuje dwoch lozek.
– Dobrze, prosze pana.
Sklad zlomu Jonesa byl niezwykle dobrze zorganizowany. Nie moglo zreszta byc inaczej, skoro prowadzila go ciocia Matylda. Jupe poszedl z garncarzem do szopy, gdzie skladano stare meble.
Znajdowaly sie tam komody, stoly, krzesla i lozka. Niektore uszkodzone lub sfatygowane latami uzytku i zaniedbania.
Wiele z nich naprawili i odmalowali Jupe i wujek Tytus oraz Hans i Konrad, dwaj bracia Bawarczycy, ktorzy pracowali u Jonesow.
Garncarz ogladal ramy lozek zlozone pod sciana. Powiedzial Jupiterowi, ze kupil juz siatki i materace, ale ustawione wprost na podlodze wygladaja zbyt nowoczesnie i nalezy osadzic je w dobrych solidnych ramach lozek.
Ciekawosc Jupitera rosla coraz bardziej.
– Czy oczekuje pan, ze goscie zatrzymaja sie na dluzej?
– Nie jestem tego pewien. Jupiterze. Zobaczymy. A co myslisz o tym mosieznym lozku ze slimacznica na wezglowiu?
Jupiter z powatpiewaniem spojrzal na lozko.
– Jest bardzo staroswieckie.
– Jak ja. Kto wie? Mojemu gosciowi moze sie spodobac. – Garncarz chwycil wezglowie obiema rekami i potrzasnal nim mocno. – Ladne i mocne. Teraz juz takich nie robia. Ile to kosztuje?
Jupe zafrasowal sie. Lozko pochodzilo ze starego domu na wzgorzach Hollywoodu. Wujek Tytus kupil je dopiero tydzien temu i Jupe nie znal jeszcze ceny.
– Mniejsza o to – powiedzial garncarz. – Nie musze wiedziec w tej chwili. Odstaw je na bok, a ja porozmawiam z twoim wujkiem po jego powrocie.
Rozejrzal sie po szopie.
– Potrzebuje jeszcze jednego lozka. Dla chlopca w twoim wieku. Ktore bys wybral. Jupiterze, dla siebie?
Jupe bez chwili wahania wyciagnal biale, drewniane lozko z polkami na ksiazki przy wezglowiu.
– Jesli ten chlopiec lubi czytac, to bedzie doskonale. Drewno nie jest najlepsze, ale Hans wygladzil je i pomalowal. Mysle, ze wyglada teraz lepiej niz nowe.
Garncarz byl zachwycony.
– Swietnie! Po prostu swietnie. A jesli chlopiec nie czyta w lozku, moze trzymac na polkach swoje zbiory.
– Zbiory? – zainteresowal sie Jupe.
– Musi miec jakies zbiory. Wszyscy chlopcy cos zbieraja. Kolekcjonuja muszelki albo znaczki pocztowe, albo kapsle od butelek, czy cos w tym rodzaju.
Jupe chcial wlasnie powiedziec, ze on niczego nie kolekcjonuje, ale pomyslal o Kwaterze Glownej. Stanowila ja stara przyczepa kempingowa, ktora stala w tyle skladu, ukryta za starannie ulozonymi stertami zlomu. Tam, prawde mowiac, Jupiter Jones mial swoje zbiory – sprawozdania ze spraw rozwiazanych przez Trzech Detektywow, starannie zlozone w teczkach.
– Tak, prosze pana, mysle, ze kazdy chlopiec ma jakas kolekcje. Czy jeszcze cos wezmie pan dzisiaj?
Uporawszy sie z zakupem lozek, garncarz nie mogl sie zdecydowac, co jeszcze kupic.
– Mam w domu tak niewiele mebli – wyznal. – Moze wezme jeszcze ze dwa krzesla?
– A ile ma pan krzesel? – zapytal Jupe.
– Jedno. Nigdy wiecej nie potrzebowalem i staram sie nie zagracac domu zbednymi sprzetami.
Jupe w milczeniu wybral ze sterty w rogu szopy dwa proste krzesla i postawil je przed garncarzem.
– Stol? – zapytal.
Garncarz potrzasnal glowa.
– Mam stol. Sluchaj, Jupiterze, jest taka rzecz, zwana telewizja. O ile wiem, jest szalenie popularna. Moze moi goscie zechca miec w domu telewizje, wiec jesli moglbys…
– Nie, prosze pana – przerwal mu Jupiter. – Z telewizorow, ktore do nas trafiaja, da sie wykorzystac zaledwie pare czesci zapasowych. Jesli potrzebny panu telewizor, radzilbym kupic nowy.
Garncarz zdawal sie byc niezbyt przekonany.
– Nowe aparaty maja gwarancje – tlumaczyl Jupiter. – Jesli cos zle dziala, moze pan zwrocic telewizor do sklepu, a oni musza naprawic te wade.
– Rozumiem. Na pewno masz racje. Jupiterze. Na razie wystarcza mi lozka i krzesla. Potem…
Garncarz urwal, bo z dworu dobieglo przeciagle i uporczywe trabienie.
Jupe podszedl do drzwi szopy, za nim garncarz. Obok jego obdrapanej ciezarowki przy wjezdzie stal czarny, lsniacy cadillac. Kierowca raz jeszcze nacisnal klakson, po czym wysiadl z samochodu, rozejrzal sie niecierpliwie i skierowal sie do biura.
Jupiter ruszyl do niego spiesznie.
– W czym moge pomoc? – zawolal.
Mezczyzna zatrzymal sie i czekal, az Jupiter i garncarz zbliza sie do niego. Byl wysoki i szczuply, stosunkowo mlody, mimo srebrnego szronu na ciemnych, kedzierzawych wlosach.
– Slucham pana – powiedzial Jupiter. – Czy chce pan cos kupic?
– Szukam Domu na Wzgorzu. Zdaje sie, ze w zlym miejscu zjechalem z szosy – mezczyzna mowil staranna angielszczyzna Europejczyka.