Dzie? ?mierci
Spojrzałam na zegarek. Za kwadrans pierwsza. Przyszłam za wcześnie. Wróciłam do korytarza i zaczęłam oglądać zdjęcia na jego ścianach. Szkoła Teologii, klasa absolwentów w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym, trzydziestym ósmym i trzydziestym dziewiątym. Sztywne sylwetki. Ponure twarze.
Doszłam do czterdziestego drugiego, kiedy pojawiła się młoda kobieta. Miała na sobie dżinsy, golf i wełnianą koszulę w kratę, która sięgała jej do kolan. Blond włosy sięgały linii szczęki, a gęsta grzywka zakrywała brwi. Na twarzy ani śladu makijażu.
– W czym mogę pomóc? – zapytała. Przechyliła głowę i grzywka się zakołysała.
– Szukam doktor Jeannotte.
– Pani doktor jeszcze nie przyszła, ale zaraz powinna być. Czy ja mogę w czymś pomóc? Jestem jej asystentką. – Szybkim gestem założyła włosy za prawe ucho.
– Dziękuję. Chciałabym zadać doktor Jeannotte kilka pytań. Poczekam, jeżeli można.
– No cóż, dobrze. Chyba nic się nie stanie… Ale, hm, pani doktor nie pozwala nikomu wchodzić do swojego gabinetu. – Spojrzała na mnie, przez otwarte drzwi i znowu na mnie. – Byłam na ksero.
– W porządku. Poczekam na korytarzu.
– Nie, to może trochę potrwać. Ona się często spóźnia. Ja… – Obróciła się i sprawdziła korytarz. – Może pani zostać w gabinecie. – Znowu gest za ucho. – Ale nie jestem pewna, czy jej się to spodoba.
Nie potrafiła podjąć decyzji.
– Tutaj jest w porządku. Naprawdę.
Znowu spojrzała gdzieś za mną, a potem z powrotem na mnie. Zagryzła wargę i znowu założyła włosy. Ona była za młoda na studentkę kolegium. Wyglądała, jakby miała dwanaście lat.
– Jak pani się nazywa?
– Doktor Brennan. Tempe Brennan.
– Czy pani wykłada?
– Tak, ale nie tutaj. Pracuję w Laboratorium Medycyny Sądowej.
– To znaczy na policji? – Między oczami pojawiła się zmarszczka.
– Nie. Zajmujemy się badaniami medycznymi.
– Och. – Pociągnęła językiem po wargach i spojrzała na zegarek. To była jej jedyna biżuteria.
– Cóż, proszę wejść i usiąść. Ja tutaj jestem, więc chyba nic się nie stanie. Byłam tylko na ksero.
– Nie chciałabym sprawiać…
– Nie ma żadnego problemu. – Skinięciem głowy zaprosiła mnie do środka i sama weszła. – Proszę wejść.
Usiadłam na małej kanapie, którą mi wskazała. Minęła mnie, poszła na drugi koniec pokoju i zajęła się czasopismami na półkach.
Słyszałam szum elektrycznego silnika, ale nigdzie nie widziałam żadnego urządzenia. Rozejrzałam się. Nigdy nie widziałam, aby książki zajmowały aż tak wiele miejsca w pomieszczeniu. Przejrzałam tytuły na półce naprzeciwko.
Elementy tradycji celtyckiej. Manuskrypty z Morza Martwego i Nowy Testament. Tajemnice masonerii. Szamanizm: archaiczne techniki ekstazy. Królewskie rytuały Egiptu. Komentarze Peake'a na temat Biblii. Nadużycia niektórych kościołów. Reforma myśli i psychologia fatalizmu. Armageddon w Waco. Gdy czas się dopełni: Przepowiednie w nowoczesnej Ameryce. Eklektyczna kolekcja.
Minuty się wlokły.
W gabinecie było zbyt ciepło i czułam, że przy podstawie czaszki zaczyna się ból głowy. Zdjęłam kurtkę.
Przyjrzałam się sztychowi, który wisiał na prawo. Nagie dzieci ogrzewały się przy palenisku, ich skóra błyszczała od ognia. Napis poniżej głosił Po kąpieli , Robert Peel, 1892. Ten obrazek przypomniał mi podobny z muzycznego pokoju mojej babki.
Sprawdziłam czas. Dziesięć po pierwszej.
– Jak długo pracuje pani dla doktor Jeannotte?
Pochylała się nad biurkiem, ale na dźwięk mojego głosy natychmiast się wyprostowała.
– Jak długo? – Skonsternowana.
– Jest pani jedną z jej byłych studentek?
– Nie, ja jeszcze studiuję.
Jej sylwetkę oświetlało światło z okna. Nie widziałam rysów twarzy, ale wydawała się spięta.
– Słyszałam, że ma świetne kontakty ze studentami.
– Dlaczego pani mnie o to pyta?
Dziwna odpowiedź.
– Byłam po prostu ciekawa. Ja rzadko kiedy mam czas dla moich studentów poza wykładami. Podziwiam ją.
Chyba ją przekonałam.
– Doktor Jeannotte dla wielu z nas jest czymś więcej niż tylko nauczycielem.
– Co skłoniło panią do wyboru nauk religijnych jako specjalizacji?
Przez chwilę nie odpowiedziała. Kiedy pomyślałam, że nie usłyszę odpowiedzi, powiedziała wolno:
– Spotkałam doktor Jeannotte, kiedy zapisałam się na seminarium. Ona… – Znowu długa przerwa. Światło padające z okna sprawiało, ze nie mogłam widzieć wyrazu jej twarzy. -…zainspirowała mnie.
– W jaki sposób?
Kolejna przerwa.
– Sprawiła, że chciałam robić wszystko dobrze. Nauczyć się, jak robić wszystko dobrze.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale tym razem nie musiałam jej zachęcać, by mówiła.
– Zdałam sobie sprawę, że napisano już wiele odpowiedzi. Musimy się tylko nauczyć je znajdować. – Wzięła głęboki oddech, wypuściła powietrze.
– To jest naprawdę trudne, ale zrozumiałam, jaki bałagan robią ludzie na świecie i że tylko kilku oświeconych…
Lekko się obróciła i znowu widziałam jej twarz. Oczy otworzyła szeroko, a usta zacisnęła.
– Doktor Jeannotte. My tylko rozmawiałyśmy.
W drzwiach stała kobieta. Nie miała więcej jak metr pięćdziesiąt wzrostu. Ciemne włosy ściągnięte do tyłu i związane. Jej cera przybrała kolor skorupki jajka, dokładnie takiego, jak kolor ściany z tyłu.
– Wcześniej byłam na ksero. Nie było mnie tylko kilka sekund.
Kobieta się nawet nie poruszyła.
– Nie zostawiłam tej pani tu samej. Nie zrobiłabym tego. – Studentka zgryzła wargę i spuściła wzrok.
Daisy Jeannotte nie drgnęła.
– Pani doktor, ta pani chce zadać kilka pytań, więc wydawało mi się, że nic się nie stanie, jeżeli zaczeka. Zajmuje się badaniami medycznymi. – Głos jej prawie drżał.
Jeannotte nie spojrzała w moim kierunku. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
– Ja… ja układam czasopisma. My tylko rozmawiałyśmy. – Nad jej górną wargą pojawiły się kropelki potu.
Po dłuższej chwili Jeannotte przeniosła na mnie swój wzrok.
– Wybrała pani niezbyt stosowną chwilę, panno…? – Miękko. Tennessee, może Georgia.
– Doktor Brennan. – Wstałam.
– …doktor Brennan.
– Przepraszam, że przyszłam tak nieoczekiwanie. Pani sekretarka powiedziała mi, że o tej godzinie ma pani dyżur.
Przez chwilę bacznie mi się przyglądała. Miała głęboko osadzone oczy, a tęczówki tak jasne, że prawie bezbarwne. Podkreślała to przyciemniając brwi i rzęsy. Jej włosy były też nienaturalnie ciemne.
– Cóż – odezwała się w końcu – skoro pani już tu jest. Co chciałaby pani wiedzieć? – Stała nieruchomo przy drzwiach. Należała do ludzi, którzy nigdy nie tracą spokoju.
Opowiedziałam jej o siostrze Julienne i o sprawie z Elisabeth Nicolet, nie podając przyczyny mojego zainteresowania.
Myślała przez chwilę, a potem przeniosła wzrok na swoją asystentkę. Młoda kobieta bez słowa odłożyła czasopisma i pośpiesznie opuściła biuro.
– Proszę wybaczyć mojej asystentce. Jest bardzo nerwowa. – Roześmiała się cicho i potrząsnęła głową. – Ale świetna jako studentka.
Podeszła do krzesła naprzeciwko mnie i obie usiadłyśmy.
– Tę część popołudnia zazwyczaj rezerwuję dla studentów, ale zdaje się, że dziś nikt nie przyjdzie. Może herbaty? -W jej głosie zabrzmiała słodycz typowa dla pań z koła gospodyń.
– Nie, dziękuję. Właśnie jadłam lunch.
– A więc zajmuje się pani badaniami medycznymi?
– W pewnym sensie. Jestem antropologiem sądowym, na wydziale Uniwersytetu Północnej Karoliny w Charlotte. Tutaj prowadzę konsultacje dla koronera.
– Charlotte to cudowne miasto. Często tam bywam.
– Dziękuję. Nasz campus bardzo się różni od McGill, jest architektonicznie nowoczesny. Zazdroszczę pani tego wspaniałego gabinetu.
– Tak, jest zachwycający. Birks powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym i na początku nazwano go Katedrą Teologii. Budynek należał do Zespołu Kolegiów Teologicznych, zanim McGill nie nabył go w czterdziestym ósmym. Czy wie pani, że Szkoła Teologii to jeden z najstarszych wydziałów McGill?
– Nie miałam pojęcia.
– Oczywiście teraz nazywamy się Wydziałem Nauk Religijnych. A więc interesuje panią rodzina Nicolet. – Skrzyżowała nogi w kostkach i oparła się wygodnie. Niepokoiły mnie te bezbarwne oczy.
– Tak. A zwłaszcza miejsce narodzin Elisabeth i co robili w tym czasie jej rodzice. Siostra Julienne nie zdołała odnaleźć jej metryki urodzenia, ale jest pewna, że miało to miejsce w Montrealu. Uważała, że pani mogłaby mi i pomóc.
– Siostra Julienne. – Znowu się zaśmiała, zabrzmiało to jak woda spływająca po skałach. Po chwili spoważniała. – Istnieje sporo zapisków o nich i tych sporządzonych przez członków rodzin Nicolet i Belanger. W naszej bibliotece znajduje się bogate archiwum dokumentów historycznych. Na pewno znajdzie pani tam wiele informacji. Mogłaby pani także spróbować w Archiwum Prowincji Quebek, w Kanadyjskim Stowarzyszeniu Historycznym i Publicznym Archiwum Kanady. – Miękkie, południowe tony zabrzmiały niemal mechanicznie. Czułam się jak studentka drugiego roku pracująca nad referatem.
– Warto by przejrzeć czasopisma, na przykład Raport Kanadyjskiego Stowarzyszenia Historycznego, Doroczny Przegląd Kanadyjski, Raport Archiwów Kanadyjskich, Kanadyjski Przegląd Historyczny, Transakcje Literackiego i Historycznego Stowarzyszenia Quebecu, Raport Archiwów Prowincji Quebec, albo Transakcje Królewskiego Stowarzyszenia Kanady . – Zabrzmiała jak z taśmy. – I oczywiście istnieją setki książek. Ja sama wiem niewiele o tym okresie historycznym.
Wyraz mojej twarzy musiał odzwierciedlać moje myśli.
– Proszę się nie zniechęcać. Trzeba tylko znaleźć trochę czasu.
Nigdy nie znalazłabym tyle czasu, by przebrnąć przez taki materiał. Spróbowałam z innej strony.
– Czy wie pani coś o okolicznościach towarzyszących narodzinom Elisabeth?
– Niewiele. Jak już mówiłam, nie zajmowałam się tymi czasami. Wiem kim ona jest, oczywiście, i wiem o jej pracy w czasie epidemii ospy w tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym. – Przerwała na moment, by jeszcze staranniej dobrać słowa. – Ja zajmowałam się ruchami mesjanistycznymi i nowymi systemami wierzeń, a nie tradycyjnymi religiami eklezjastycznymi.