Chromosom 6
Jack przez chwilę zastanawiał się nad czymś, ale szybko podjął decyzję i pobiegł za nimi. Zaciekawiło go, dlaczego Laurie tak bardzo chciała przeprowadzić tę sekcję. Uważał, że zrobiłaby lepiej, gdyby trzymała się z daleka od tej sprawy. Taki polityczny problem zawsze był jak gorące ziemniaki, których nie było komu wyciągać z ogniska.
Laurie szła szybkim krokiem i Jackowi nie udało się ich złapać przed salą konferencyjną. Lekarka zatrzymała się nagle i zajrzała do biura Janice Jaeger. Janice była sądowym wywiadowcą, czasami nazywano ich asystentami patologów albo krótko "apsami". Miała nocną zmianę, ale że pracę traktowała śmiertelnie poważnie, zawsze zostawała rano dłużej i kończyła papierkową robotę.
– Będziesz się widziała z Bartem Arnoldem przed wyjściem? – zapytała Laurie. Bart Arnold był szefem "apsów".
– Zazwyczaj go spotykam – odpowiedziała Janice. Była szczupłą, ciemnowłosą kobietą z wyraźnie podkrążonymi oczami.
– Wyświadcz mi przysługę. Poproś Barta, żeby ściągnął z CNN kasetę wideo ze strzelaniną sprzed restauracji. Wiesz, śmierć Franconiego. Chciałabym to zobaczyć tak szybko, jak się da.
– Załatwione – Janice odparła z uśmiechem.
Laurie i Lou poszli dalej.
– Hej, wy tam, zwolnijcie. – Jack wreszcie dogonił przyjaciół.
Laurie nie zatrzymując się, rzuciła:
– Mamy robotę do wykonania.
– Nigdy nie widziałem u ciebie takiego zapału do pracy – stwierdził Jack, gdy w trójkę spieszyli do sali autopsyjnej. – Co w tym takiego atrakcyjnego?
– Wiele rzeczy – odpowiedziała. Dotarli do windy i Laurie nacisnęła przycisk.
– Na przykład? – Jack zachęcał ją do wynurzeń. – Nie zamierzam wchodzić ci w paradę, ale przecież to niezwykle delikatna, polityczna sprawa. Nieważne, co zrobisz czy powiesz, zawsze kogoś wkurzysz. Myślę, że Calvin ma rację. Tego gościa powinien zrobić sam szef.
– Masz prawo do własnego zdania – powiedziała Laurie. Jeszcze raz wcisnęła przycisk. Winda dla personelu była irytująco wolna. – Ja jednak widzę sprawy inaczej. Po tych wszystkich zastrzelonych, których robiłam, fascynuje mnie szansa zbadania ran i znalezienia potwierdzenia na taśmie wideo z zarejestrowanym morderstwem. Mam zamiar napisać artykuł o ranach postrzałowych i ten przypadek może stać się koronną sprawą.
– O rety – jęknął Jack, spoglądając w sufit. – I do tego ma tak szlachetną motywację. – Spojrzał znowu na Laurie i powiedział: – Powinnaś to jeszcze raz przemyśleć. Przeczucie podpowiada mi, że nabawisz się potężnego biurokratycznego bólu głowy. Jeszcze masz czas, żeby się wycofać. Musisz jedynie odwrócić się na pięcie, pójść do Calvina i oznajmić, że zmieniłaś zdanie. Ostrzegam cię, podejmujesz spore ryzyko.
Laurie roześmiała się.
– Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo ostrzegać innych przed ryzykiem. – Mówiąc to, wyciągnęła rękę i wskazującym palcem trąciła Jacka w nos. – Wszyscy twoi znajomi, włącznie ze mną, prosili, żebyś nie kupował nowego roweru. Ryzykujesz życie, nie ból głowy.
Zjawiła się winda i Laurie z Lou wsiedli. Jack zawahał się, ale w ostatniej chwili przecisnął się do środka przez zamykające się już drzwi.
– Daj sobie spokój i nie mówmy więcej o tym – zaprotestowała Laurie.
– W porządku – zgodził się, podnosząc dłoń w geście przysięgi. – Obiecuję, żadnych więcej rad. W takim razie chciałbym się temu niezobowiązująco przyjrzeć. Dzisiaj mam papierkowy dzień, więc chyba nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebym popatrzył?
– Jeśli chcesz, możesz zrobić coś więcej, możesz pomóc – odparła Laurie.
– Nie chciałbym wściubiać nosa w wasze sprawy – powiedział Jack, a ukryta w tym aluzja była oczywiście zamierzona.
Tym razem Lou roześmiał się, a Laurie zarumieniła, lecz milczenie było jedynym komentarzem.
– Wydaje mi się, że są jeszcze inne powody twojego zainteresowania tym przypadkiem. Jeżeli nie jestem zbyt natarczywy, mogłabyś zaspokoić moją ciekawość?
Laurie posłała Lou szybkie spojrzenie. Jack zauważył je, lecz nie potrafił zinterpretować.
– Hmmm – mruknął. – Mam wrażenie, że chodzi tu o coś, co nie jest moją sprawą.
– Nic z tych rzeczy – zaprzeczył Lou. – Chodzi o niezwykłe powiązanie. Ofiara, Carlo Franconi, zajął miejsce pewnego gangstera, niejakiego Pauliego Cerina. Miejsce Cenna było wolne od czasu, gdy wsadziliśmy go do paki, głównie dzięki uporowi i ciężkiej pracy Laurie.
– I twojej – dodała Laurie.
Winda stanęła i drzwi rozsunęły się.
– Tak, ale przede wszystkim twojej – powtórzył Lou.
Wszyscy troje wyszli na parter i skierowali się do biura kostnicy.
– Czy Cerino miał coś wspólnego z tą serią przedawkowań, o której wspominałaś? – zapytał Jack.
– Obawiam się, że tak. To było straszne. To wszystko wywarło na mnie wstrząsające wrażenie, a trzeba dodać, że niektórzy z bohaterów tamtej sprawy ciągle są w pobliżu, włączając w to Cerina, mimo że siedzi w więzieniu.
– I najpewniej nie opuści go tak szybko – dodał Lou.
– Chciałabym w to wierzyć – stwierdziła Laurie. – W każdym razie sądziłam, że wyjaśnienie sprawy Franconiego może jakoś zamknąć ten rozdział. Ciągle miewam koszmarne sny.
– Zamknęli ją w sosnowej trumnie i wywieźli stąd – wyjaśnił Lou. – Odjechali jednym z furgonów do przewożenia zwłok.
– Mój Boże! – zawołał Jack. – Nigdy mi o tym nie opowiadałaś.
– Starałam się o tym nie myśleć – odpowiedziała i natychmiast dodała, nie tracąc spokoju: – Poczekajcie tu, chłopcy.
Weszła do biura kostnicy po kopię listy zwłok przyjętych w nocy, z numerami lodówek, w których je umieszczono.
– Nie mogę sobie wyobrazić zamknięcia w trumnie – powiedział Jack i wstrząsnął nim dreszcz. Najbardziej bał się wysokości, ale czuł, że zamknięta przestrzeń trumny to równie dotkliwa fobia.
– Ani ja – zgodził się Lou. – Ale ona nadzwyczajnie szybko wróciła do normy. W godzinę po uwolnieniu miała na tyle trzeźwy umysł, że potrafiła wymyślić sposób na uratowanie nas obojga. To było szczególnie bolesne, gdyż to ja ją miałem uratować i po to się tam zjawiłem.
– Jezu! – stęknął Jack, kręcąc głową. – Do tej chwili sądziłem, że najgorsze ze wszystkiego były moje przeżycia spod zlewozmywaka, do którego przykuła mnie para morderców, a potem kłóciła się o to, które z nich ma mnie wykończyć.
Laurie wyszła z biura, machając kartką.
– Przedział sto jedenasty. Miałam rację. Nie prześwietlili go w nocy.
Laurie szła niczym mistrzyni chodu, Jack i Lou musieli się nieźle natężać, żeby za nią nadążyć. Zmierzała wprost do właściwej lodówki. Przy drzwiczkach teczkę osobową denata wsunęła pod lewe ramię, prawą ręką zwolniła zamek. Jednym ciągłym, wprawnym ruchem otworzyła drzwiczki i wysunęła półkę z denatem.
Zmarszczyła brwi.
– Dziwne! – zauważyła. Półka była pusta, nie licząc kilku plam krwi i zaschniętych śladów innych wydzielin.
Wsunęła z powrotem półkę i zamknęła drzwi. Ponownie sprawdziła numer. Nie było pomyłki. Sto jedenaście. Po ponownym sprawdzeniu na liście, czy nie popełniła jakiegoś błędu, otworzyła drzwiczki, osłoniła oczy od blasku wiszących pod sufitem lamp i wpatrzyła się w mroczną, pustą przestrzeń. Nie było wątpliwości, w lodówce nie było zwłok Franconiego.
– Co, do diabła! – zaklęła Laurie. Zatrzasnęła drzwiczki.
Żeby się upewnić, że nie doszło do jakiejś głupiej pomyłki w zapisie, sprawdziła po kolei wszystkie sąsiednie lodówki, jedną po drugiej. Tam, gdzie były zwłoki, sprawdzała z listą nazwiska i numery. Ale wkrótce stało się jasne – Carla Franconiego wśród nich nie było.
– Nie do wiary – stwierdziła ze złością i frustracją w głosie. – To cholerne ciało zniknęło!
Odkąd okazało się, że lodówka jest pusta, na ustach Jacka błąkał się lekki uśmiech. Teraz, widząc rosnące rozdrażnienie Laurie, nie mógł się powstrzymać i wybuchnął serdecznym śmiechem. Niestety to tylko jeszcze bardziej rozdrażniło koleżankę.
– Przepraszam – powiedział. – Intuicja podpowiedziała mi, że ten przypadek przyprawi cię o biurokratyczny ból głowy. Myliłem się. Ten przypadek przyprawi o ból głowy całą biurokrację.