Zabawa w Boga
– Przyszłam tu w nadziei – rzekła Cassi – że nie odmówi mi pani pomocy.
– Czyżby? – Patrycja uniosła brwi ze zdziwieniem.
Cassi uzmysłowiła sobie, że z takim trudem osiągnięta miedzy nimi nić porozumienia znów ustąpiła miejsca dawnej podejrzliwości. Mimo to kontynuowała podjęty temat: – Skoro Thomas tak się z panią liczy…
– To oczywiste. Jestem przecież jego matką. Właściwie do czego zmierzasz, Cassandro?
– Mam podstawy, aby podejrzewać Thomasa, że bierze narkotyki – oświadczyła Cassi. Powiedziała to i poczuła ulgę, że w końcu zdobyła się na odwagę. – Podejrzewam go już od kilku miesięcy, ale miałam nadzieję, że problem sam zniknie.
Niebieskie oczy Patrycji stały się zimne. – Thomas nigdy nie brał narkotyków.
– Proszę mnie właściwie zrozumieć. Ja go nie krytykuję, ja się o niego martwię i mam nadzieję, że pani mi pomoże. On zrobi to, co mu pani każe.
– Jeśli Thomas potrzebuje mojej pomocy, powinien sam mnie o to poprosić. – Poza tym wybrał przecież ciebie. – Patrycja wstała z miejsca, dając w ten sposób do zrozumienia, że spotkanie jest skończone.
Wszystko jasne, pomyślała Cassi. Patrycja jest wciąż zazdrosna o to, że jej chłopiec w końcu dorósł i ożenił się.
– Thomas nie wybrał mnie zamiast pani, Patrycjo – zauważyła spokojnie Cassi. – Żeniąc się ze mną szukał innego rodzaju związku.
– Jeśli ten związek jest tak bardzo inny, to gdzie są wasze dzieci? Był to celny cios. Cassi poczuła, że traci grunt pod nogami. Problem dzieci był drażliwym i bolesnym tematem. W związku z cukrzycą ciąża stanowiła dla niej poważne zagrożenie. Spuściła oczy wbijając wzrok w stół i zdała sobie sprawę, że nie powinna była zaczynać tej rozmowy.
– Nie będzie żadnych dzieci – odpowiedziała Patrycja na własne pytanie. – I wiem dobrze dlaczego. Spowodowana twoją chorobą bezdzietność jest dla Thomasa tragedią. Mówił mi, że ostatnio sypiacie oddzielnie.
Cassi uniosła głowę zaszokowana tym, że odsłaniał przed matką tak intymne sprawy. – Wiem, że między mną a Thomasem istnieją problemy, ale nie o to mi chodzi. Obawiam się, że Thomas przyjmuje deksedrynę i robi to już od dłuższego czasu. Jeśli nawet bierze ją po to, żeby podtrzymać swoje siły i móc więcej pracować, w końcu okaże się to niebezpieczne i dla niego, i dla jego pacjentów.
– Czyżbyś oskarżała mojego syna o narkomanie?
– Nie – odparła Cassi, niezdolna do dalszych wyjaśnień.
– Mam nadzieję – oświadczyła Patrycja. – Prawie wszyscy przyjmują leki od czasu do czasu. W przypadku Thomasa jest to zupełnie zrozumiałe. Nawet w nocy jest zrywany z łóżka do pacjentów. Prawdziwym problemem są wasze wzajemne stosunki.
Cassi nie miała siły dłużej się spierać. Siedziała cicho i zastanawiała się nad tym, co usłyszała od Patrycji.
– Sądzę, że już czas, byś poszła. – Patrycja wyciągnęła rękę i sprzątnęła filiżankę.
Cassi bez słowa podniosła się z miejsca i wyszła.
Tymczasem Patrycja wyniosła filiżanki do kuchni. Kiedy Thomas planował to małżeństwo, próbowała mu tłumaczyć, że ten związek okaże się błędem. Zrobił jednak swoje.
Wróciła do pokoju, siadła przy telefonie i zadzwoniła do Thomasa. Zostawiła dla niego wiadomość, że chce z nim niezwłocznie rozmawiać.
Pacjenci Thomasa byli rozmieszczeni aż na trzech piętrach szpitala. Po zakończeniu konferencji w Grand Rounds Thomas udał się na obchód, zaczynając od najwyższego, osiemnastego piętra. Zwykle w soboty dokonywał obchodu przed konferencją i przed godzinami odwiedzin chorych przez krewnych. Dzisiaj przyszedł do szpitala późno i w rezultacie stracił dużo czasu na uspokajanie zdenerwowanych członków rodzin. Chodzili za nim krok w krok i wciąż o coś pytali, dopóki im nie przerwał, by przystąpić do zbadania następnego pacjenta. Po tym znów musiał odpowiadać na pytania.
Odetchnął dopiero wtedy, gdy znalazł się na piętrze intensywnej terapii, dokąd odwiedzających wpuszczano tylko w wyjątkowych wypadkach. Wchodząc do sali chorych, przypomniał sobie nieprzyjemny incydent z Shermanem. Bez względu na przyczyny, Thomas był z siebie niezadowolony.
Stan trzech pacjentów, których operował poprzedniego dnia, był zadowalający. Wszyscy zostali rozintubowani i przyjmowali pokarm doustnie. EKG, ciśnienie i pozostałe wskaźniki były w normie, ustabilizowane. U Campbella kilkakrotnie wystąpił nieregularny rytm serca, ale szybko go opanowano dzięki wykryciu przez bystrego stażystę przyczyny – ostrej rozstrzeni żołądka. Thomas zanotował nazwisko lekarza – przy najbliższej okazji go pochwali.
Podszedł do łóżka Campbella. Chory uśmiechnął się słabo. Chciał coś powiedzieć.
Thomas pochylił się nad nim. – Co pan powiedział, panie Campbell?
– Chciałbym oddać mocz – rzekł cicho chory.
– Ma pan podłączony cewnik do pęcherza – rzekł Thomas.
– Chcę jednak oddać mocz – powtórzył Campbell.
Thomas poddał się i polecił pielęgniarce, żeby przekonała chorego.
Przed wyjściem spojrzał jeszcze na nieszczęśnika, który leżał na łóżku obok Campbella. To była jedna z porażek Ballantine'a. Pacjent nabawił się zatoru powietrznego mózgu podczas operacji i obecnie skazany był na wegetację, a jego życie zależało całkowicie od aparatury. Biorąc pod uwagę wysokie kwalifikacje tutejszych pielęgniarek, mógł w ten sposób żyć jeszcze długo.
Thomas poczuł nagle ciężar czyjejś dłoni na ramieniu. Odwrócił się i ze zdziwieniem ujrzał George'a Shermana.
– Thomas – zaczął George. – Sądzę, że nie ma w tym nic złego, że się z sobą nie zgadzamy – to może nas tylko skłonić do dokładnej analizy stanowisk. Byłbym jednak bardzo zmartwiony, gdyby miało to prowadzić do wrogości między nami.
– Jest mi przykro, że tak się zachowałem – odparł Thomas; to, co powiedział, zabrzmiało niemal jak przeprosiny.
– Ja również trochę się zagalopowałem – przyznał George. Idąc za wzrokiem Thomasa, spojrzał na chorego, przy którego łóżku się znajdowali. – Biedny Harwick. Mówimy o braku łóżek. Tu mamy jeszcze jedno nie wykorzystane należycie.
Thomas uśmiechnął się mimo woli.
– Kłopot w tym – dodał George – że Harwick będzie je jeszcze długo zajmował, chyba że…
– Że co? – zapytał Thomas.
– Że wyciągniemy wtyczkę, jak to się zwykle mówi – roześmiał się George.
Thomas chciał wyjść, ale George zatrzymał go delikatnie. Zaczął się już zastanawiać, dlaczego ten człowiek ciągle się go czepia.
– Powiedz mi – zapytał George – czy znalazłbyś w sobie dość odwagi, żeby pociągnąć za wtyczkę?
– Musiałbym najpierw odbyć rozmowę z Rodney'em Stoddardem – odpowiedział sarkastycznie Thomas. – A ty, George? Gotów jesteś chyba na wiele, żeby zdobyć więcej łóżek.
George roześmiał się i cofnął powstrzymujące Thomasa ramię. – Wszyscy mamy swoje sekrety. Nigdy nie spodziewałem się, że powiesz, iż musiałbyś porozmawiać z Rodney'em. To było dobre.
Jak zwykle George poklepał Thomasa na pożegnanie i odszedł skinąwszy głową pielęgniarkom.
Thomas odprowadził go wzrokiem, a następnie raz jeszcze spojrzał na pacjenta zastanawiając się nad tym, co miały oznaczać uwagi George'a. Od czasu do czasu pacjentom odłączano podtrzymującą życie aparaturę, ale ani lekarze, ani pielęgniarki nie przyznawali się do tego.
– Doktor Kingsley?
Pracownik administracji szpitalnej zawiadamiał, że jest do niego telefon.
Thomas rzucił ostatnie spojrzenie na pacjenta Ballantine'a i przeszedł do pokoju biurowego, zastanawiając się po drodze, w jaki sposób można by było zmusić Ballantine'a do omówienia własnych "trudnych przypadków". Thomas był głęboko przekonany, że te "nieoczekiwane" i "nieuniknione" tragedie nigdy by się nie zdarzyły, gdyby on przeprowadzał te operacje.
Podniósł słuchawkę telefonu z irytacją. Ilekroć podczas obchodu wywoływano go do telefonu, przekazywano mu złe wieści. Tym razem telefonistka powiadomiła go tylko, że powinien jak najszybciej zadzwonić do matki.
Zaskoczony Thomas niezwłocznie wykręcił numer matki, która nigdy nie niepokoiła go w godzinach pracy, jeśli nie zdarzyło się coś ważnego.
– Przepraszani, że cię niepokoję, kochany – odezwała się Patrycja.
– Co się stało?
– Chodzi o twoją żonę.
Nastąpiła chwila milczenia. Czuł, że traci resztki cierpliwości.
– Mamo, ja naprawdę jestem bardzo zajęty.
– Twoja żona złożyła mi dziś rano wizytę.
Przez krótką chwilę Thomas myślał, że wizyta ta była związana z jego wczorajszą impotencją, rychło jednak sobie uprzytomnił, że był to pomysł absurdalny. To, co usłyszał od matki, okazało się jeszcze bardziej alarmujące.
– Przypuszcza, że jesteś swojego rodzaju narkomanem. Chyba mówiła o deksedrynie.
Thomas zaniemówił na chwilę z wściekłości.
– C… co jeszcze mówiła? – wyjąkał w końcu.
– Sądzę, że to powinno ci wystarczyć. Powiedziała, że nadużywasz narkotyków. Ostrzegałam cię przed tą kobietą, ale nie chciałeś mnie słuchać. Ty, oczywiście, zawsze wiesz lepiej…
– Wrócimy do tej rozmowy dziś wieczorem – odparł Thomas i przerwał połączenie.
Trzymając wciąż słuchawkę w ręku, Thomas starał się opanować. Oczywiście, brał od czasu do czasu pigułki. Każdy robi to samo. Jak więc Cassi mogła zrobić z tego wielki problem i donieść o tym matce? On nadużywa narkotyków! Mój Boże, jakaś przypadkowa pigułka nie oznacza jeszcze narkomanii!
Odruchowo wykręcił domowy numer Doris. Za trzecim dzwonkiem podniosła słuchawkę zadyszana.
– Co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował swoje towarzystwo?
– Kiedy? – zapytała z zapałem.
– Za kilka minut. Jestem w tej chwili w szpitalu.
– Z przyjemnością. Cieszę się, że mnie złapałeś. W tej chwili wróciłam do domu.
Thomas odłożył słuchawkę. Nurtowała go obawa, że z Doris przydarzy mu się to samo, co ubiegłej nocy spotkało go z Cassi. – Lepiej o tym nie myśleć – postanowił – i szybko skończył obchód.
Doris mieszkała niedaleko szpitala. Po drodze Thomas nie przestawał myśleć o Cassandrze. Dlaczego to zrobiła? Przecież to było bez sensu. Czy rzeczywiście sądziła, że się o tym nie dowie? Być może próbowała w taki właśnie nielogiczny sposób spowodować ponowne zbliżenie. Thomas westchnął. Nie tak sobie wyobrażał małżeństwo z Cassi. Sądził, że znajdzie w niej oparcie w dążeniu do sukcesu. Wszyscy byli nią zachwyceni, nawet George za nią szalał i chciał ją poślubić po zaledwie kilku randkach.