Molekuły Emocji
DETRONIZACJA
Zazdrościła jej nawet tego, że gdy ojciec czasami brał je obie na kolana, to Julitę zawsze sadzał na lewym. Od strony serca… Przez długi czas nie mogła się także pogodzić z tym, że gdy mama przychodziła w nocy do ich pokoju, to nachylała się tylko nad łóżeczkiem Julity. Czasami płakała, gdy mama zapomniała ją też pocałować. Dzisiaj wstydzi się tego i w myślach – a ostatnio w modlitwach – przeprasza za każdą chwilę czułości, za każdy pocałunek i za każdy uścisk, dotyk, przytulenie, które jej chciwie odebrała lub chciała odebrać tylko dlatego, że nie mogła znieść swojej powolnej detronizacji – jedynej, królującej po wsze czasy córki swoich rodziców.
Julita pojawiła się na świecie, gdy ona miała pięć lat. Pamięta, że mama zniknęła na kilka dni z domu i wróciła o wiele chudsza, z wrzeszczącym zawiniątkiem na rękach. Rodzice zebrali z podłogi w jej pokoju zabawki do kartonu, postawili na tym miejscu drewniane łóżeczko ze szczebelkami, położyli w nim siostrę i zrobili z niego cel swoich pielgrzymek. Dopóki Julita tylko w nim spała, płakała, piła z butelki lub można było się z nią bawić jak z żywą, uśmiechającą się lalką, dopóty wszystko było dobrze. Nie dostrzegała żadnego zagrożenia dla swej dotychczasowej niezaprzeczalnej pojedynczości i wyjątkowości, potwierdzanej nieustanną uwagą i nie dzieloną z nikim miłością. Gdy jednak Julita wydostała się poza szczeble tego łóżka, zdała sobie sprawę, że ta niepodzielność nie jest czymś danym raz na zawsze. W domu pojawiła się nie tylko młodsza siostra – pojawiła się konkurentka, której trudno było sprostać i od której nie można było uciec. Z jednej strony kochała ją i nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej, z drugiej – momentami jej nienawidziła.
Dorastały w tym samym domu, jadły kolacje przy tym samym stole, słuchały tych samych słów rodziców i były różnie traktowane. Od niej, od kiedy tylko pamięta, wymagano punktualności, rozsądku, powagi i opiekuńczości. Julicie przebaczano wszystko, co było tego przeciwieństwem. Mając dziewięć lat, odbierała Julitę z przedszkola. Biegła po nią szybko po lekcjach i odprowadzała ją do domu. Któregoś dnia się spóźniła. Zajęte sobą przedszkolanki nie zauważyły, że Julita im uciekła. Sparaliżowana strachem wracała do domu. Gdy zobaczyła ją przed drzwiami, zaczęła całować jak kogoś, kogo przywrócono ponownie do życia. Nie zapomni jednak krzyków ojca i łez matki, która nie pochylała się nad nią, tylko nad roześmianą i wdzięczącą się do wszystkich „biedną Julitką”.
Potem przegrywała z nią – tak jej się wydawało – wielokrotnie. Najpierw na prawym kolanie ojca, potem w szkole przy rozdawaniu świadectw, na studiach, przy porównywaniu planów na przyszłość lub mężczyzn. Czuła się w takich momentach odrzucana, mniej ważna, gorsza, bezlitośnie zepchnięta na drugi plan.
Dzisiaj wie – sama jest matką – że to nieprawda. Miłość do dzieci to nie algebra ułamków, którymi można równomiernie i raz na zawsze obdzielić. To znacznie bardziej skomplikowane niż jakakolwiek arytmetyka. Ale wtedy tak czuła. Rozczarowanie, niesprawiedliwość i odrzucenie. Dzisiaj porusza ją też to, iż Julita w pewnym momencie również dostrzegła, że jest wyróżniana i że może to siostrze sprawiać przykrość. Wspomniała jej o tym któregoś wieczoru dwa lata temu, gdy upijały się winem w restauracji przy sopockiej plaży. Zadzwoniła i powiedziała, że chce się koniecznie z nią zobaczyć i żeby to nie było u rodziców. Spotkanie było niezwykłe. Tak naprawdę chciała – tylko jej – powiedzieć, że wyjdzie za mąż, że kocha i że jest szczęśliwa. „Tobie pierwszej…” i mocno uścisnęła jej rękę. Nie wiedziała, że Julita potrafi płakać ze wzruszenia. Zawsze sądziła, że jeśli płacze, to przeciwko niej. Na pokaz. Aby rodzice… Co za idiotyczna bzdura! Jak mogła tak myśleć?!
Rozmawiały. Chyba po raz pierwszy w życiu tak szczerze. „Pamiętasz – zapytała Julita – jak tata pozwalał mi wracać z dyskotek przed północą, a ty w moim wieku musiałaś wracać przed dziesiątą? Chociaż wiedział, że dyskoteki zaczynają się o dziewiątej. Pamiętasz, prawda? I że wracałam przed dziesiątą, żeby nie było ci przykro. Pamiętasz?” Nie pamiętała. Dzisiaj przeprasza ją za tę niepamięć.
Sześć miesięcy potem były siostry urodziny. Julita wysiadła z autobusu na przystanku naprzeciwko jej domu w Gdyni. Spieszyła się. Wiedziała, że jest spóźniona. Zawsze się spóźniała. Przebiegła przez ulicę tuż przed nadjeżdżającym samochodem osobowym z przyczepą. Kierowca gwałtownie zahamował. Stalowy pordzewiały łącznik oderwanej od samochodu przyczepy przebił ją na wylot…
POCAŁUNEK FEMINISTKI
Pewnego razu Kazimiera Szczuka pocałowała mnie w rękę. Zrobiła to publicznie, więc mogę się do tego publicznie przyznać, nie narażając się na atak zazdrości bliskiej mi kobiety. Trochę oddalony od Polski, nie wiedziałem, że nie jestem – poczułem rozczarowanie – wyjątkiem, że Szczuka często całuje mężczyzn po rękach i że niektórzy nawet na to czekają, aby przeżyć z nią swój pierwszy raz. Na dodatek nie wiedziałem też, że zostałem pocałowany przez „znaną polską feministkę”. Tak nazwał Szczukę warszawski taksówkarz, który odwoził mnie po tym incydencie do hotelu.
Poczułem w tym momencie szczerą zazdrość. Ja także jestem feministą, ale żaden taksówkarz w żadnym polskim mieście nigdy o mnie nie słyszał. Zapytałem go więc, kim jest feministka. Odpowiedział mi bez zastanowienia: „Wrednym, głupim, tłustym, nie ogolonym babskiem”.
Nie wszystko mi się zgadzało. Kazimiera Szczuka jest mądra, szczupła i ogolona. Później w hotelu zastanawiałem się, dlaczego feminizm wzbudza w narodzie taką nienawiść. Może to same feministki są temu winne? Taka Alice Schwarzer na przykład, główna niemiecka feministka, oderwała się zupełnie od rzeczywistości. Gdyby było inaczej, nie napisałaby w swoim feministycznym pamflecie z 1975 roku (Mała różnica i wielkie konsekwencje): „Seks jest gwałtem, a miłość narzędziem poniżenia i wyzysku kobiet”. Ponadto napiętnowała macierzyństwo jako „biologiczne zniewolenie kobiet” oraz zamieściła na koniec szokujące i absurdalne moim zdaniem porównanie sytuacji społecznej kobiet z sytuacją Żydów w III Rzeszy. To nie jest już nawet feminizm radykalny. To wypluwanie jadu przez okularnika.
Jej wypowiedzi nie tylko budziły kontrowersje. Łamały także zasady tolerancji. I w pewnym sensie z powodu swego zapiekłego radykalizmu Schwarzer mimowolnie ośmieszała feminizm. Gdy coś jest karykaturalnie ortodoksyjne, zaczynamy się z tego śmiać i przestajemy traktować to poważnie. To normalna reakcja, prawda?
Ale nie ona jedna poszła w kierunku, który kojarzy mi się z terroryzmem feministycznym. W tym względzie dorównuje jej – albo nawet ją przewyższa – inna przedstawicielka „feministycznych Czerwonych Brygad”, Andrea Dworkin, Amerykanka żydowskiego pochodzenia. Zasłynęła ona między innymi ze stwierdzenia, iż pornografia jest wstępem do gwałtu, a małżeństwo, jak prostytucja, to „instytucja skrajnie niebezpieczna dla kobiet”. Razem ze swoją ideologiczną koleżanką Catharine McKinnon wykrzykiwały, że pornografia to nie wypowiedź, lecz czyn, a „kobieta, która trzyma w domu «Playboya», jest jak Żyd, który ma na stole Mein Kampf”. Gdyby jej książka Pornografia: mężczyźni posiadający kobiety miała pilota, to chciałoby się ją po prostu wyłączyć jak niesmaczny, skrajnie antypornograficzny film. Gdy zajmuje ją flirt, pisze: „Aby uwieść kobietę, gwałciciel niekiedy zadaje sobie trud, by postawić butelkę wina”. Gdy wypowiada się o seksie, to stwierdza: „Współżycie jest jednym ze środków, a może nawet głównym środkiem fizjologicznego poniżenia kobiety; uświadomienia każdej jej komórce przez każde pchnięcie, aż ulegnie, że ma niższy status”. Poza tym Dworkin obsesyjnie przyrównuje akty seksualne zachodzące pomiędzy kobietą i mężczyzną do gwałtu. Nawet pożądanie, któremu ulegają mężczyźni, kojarzy się jej z aktem przemocy i wyrazem męskiej dominacji. Czuję się osobiście bardzo nieswojo, gdy konstatuję na podstawie jej słów, że w noc poślubną gwałciłem żonę i powinienem być za to ukarany. Najlepiej jeszcze tutaj, na ziemi, a nie dopiero potem w piekle. A Dworkin żąda dla gwałcicieli kar najwyższych (z czym się zgadzam), ale na każdym kroku sugeruje także wprowadzenie ekstremalnie surowego prawodawstwa i ustawodawstwa wobec pornografii i osób ją rozpowszechniających (z czym się nie zgadzam).