Kwiat Nieśmiertelności
– Dobrze. Czy jej dotykałaś? Czy w ogóle czegokolwiek dotykałaś?
– Nie pamiętam. Chyba nie.
– Kto ci tak poharatał twarz?
– Pandora.
Eve poczuła ukłucie strachu.
– Kochanie, przed chwilą mówiłaś, że już nie żyła, kiedy tu przyszłaś.
– To zdarzyło się wcześniej. Wieczorem. Byłam u niej.
Eve ostrożnie zaczerpnęła powietrza, usiłując nie okazać po sobie niepokoju.
– Czyli wcześniej poszlaś do niej. Kiedy to było?
– Nie wiem dokładnie. Może około jedenastej. Chciałam jej powiedzieć, że zostawię Leonarda, i zmusić ją, żeby obiecała, że nie zrujnuje mu kariery.
– Biłaś się z nią?
– Ona była czymś naszprycowana. Siedziało u niej parę osób; chyba urządziła kameralne przyjęcie. Była wściekła, krzyczała na mnie. Ja się odgryzałam. W końcu zaczęłyśmy się trochę szarpać. Wtedy mnie uderzyła i podrapała. – Mavis odchyliła włosy, odsłaniając skaleczenia na szyi. – Jacyś ludzie nas rozdzielili i wyszłam.
– Dokąd?
– Zaczęłam chodzić po knajpach. – Uśmiechnę-la się blado. – Chyba sporo ich zaliczyłam. Piłam i użalałam się nad sobą. Potem przyszło mi do głowy, że powinnam porozmawiać z Leonardem.
– Kiedy tu dotarłaś? Wiesz, która wtedy była godzina?
– Nie, ale było już późno, bardzo późno. Trzecia, może czwarta nad ranem.
– Wiesz, gdzie jest Leonardo?
– Nie. Tu go nie było. Miałam nadzieję, że z nim porozmawiam, ale ona… Co teraz będzie?
– Wszystkim się zajmę. Muszę to zgłosić na policję, Mavis, i to jak najszybciej, żeby potem nikt się nie czepiał. Poza tym, będę musiała złożyć raport i wziąć cię na przesłuchanie.
– Na prze… Chyba nie myślisz, że ja…
– Oczywiście, że nie. – Musiała mówić pewnym siebie tonem, by ukryć ogarniający ją niepokój. – Wyjaśnimy tę sprawę tak szybko, jak to możliwe. Zostaw to mnie i o nic się nie martw. Zgoda?
– Nic do mnie nie dociera.
– Ty sobie tu posiedź, a ja wezmę się do roboty. Chcę, żebyś spróbowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Z kim rozmawiałaś, gdzie byłaś, co widziałaś. Niedługo do tego wrócimy.
– Dallas. – Mavis zadrżała i spojrzała na nią niepewnie. – Leonardo nie zrobiłby czegoś takiego.
– Zostaw wszystko mnie – powiedziała Eve, po czym posłała Roarke'owi porozumiewawcze spojrzenie. Ten z miejsca pojął, o co chodzi, i podszedł do Mavis, by dotrzymać jej towarzystwa. Eve wyciągnęła komunikator i odwróciła się.
– Mówi Dallas. Zgłaszam zabójstwo.
Eve nigdy nie miała lekkiego życia. W czasie swojej pracy w policji była świadkiem tak wielu bolesnych wydarzeń, że nie dałoby się ich zliczyć. Ale nigdy nie czuła się tak podle, jak teraz, kiedy musiała zaprowadzić Mavis do pokoju przesłuchań.
– Dobrze się czujesz? Możesz trochę odpocząć.
– Nie, lekarze pogotowia zrobili mi znieczulenie miejscowe. – Mavis dotknęła guza na potylicy. – Zupełnie nie czuję bólu. Dali mi coś jeszcze, w każdym razie jestem już trochę przytomniejsza.
Eve wbiła wzrok w Mavis. Wszystko wydawało się w porządku, ale to wcale jej nie uspokoiło.
– Słuchaj, może powinnaś spędzić dzień lub dwa w centrum medycznym? Na pewno ci to nie zaszkodzi.
– Chcesz odwlec to, co i tak jest nieuniknione. Wolę mieć to jak najszybciej z głowy. – Przełknęła ślinę. – Czy znaleźliście Leonarda?
– Jeszcze nie. Mavis, w przesłuchaniu może uczestniczyć twój adwokat bądź pełnomocnik.
– Nie mam nic do ukrycia. Ja jej nie zabiłam, Dallas.
Eve zerknęła kątem oka na dyktafon. Mogła jeszcze minutę zaczekać.
– Mavłs, muszę postępować zgodnie z przepisami. Dokładnie. W przeciwnym razie odbiorą mi to śledztwo, a wtedy niewiele będę ci mogła pomóc.
Mavis niepewnie oblizała wargi.
– Będzie ciężko.
– Bardzo, bardzo ciężko. Ale będziesz musiała dać sobie radę.
Mavis spróbowała przywołać uśmiech na usta i prawie jej się to udało.
– Nie może być nic gorszego od widoku zamordowanej Pandory. Nic.
Tu się mylisz, moja droga, pomyślała Eve, ale skinęła głową. Włączyła dyktafon, podała swoje nazwisko oraz numer identyfikacyjny i odczytała Mavis przysługujące jej prawa. Następnie zadała jej te same pytania co wcześniej, w pracowni Leonarda, tym razem starając się dokładnie ustalić czas i przebieg wydarzeń.
– Kiedy poszłaś do domu ofiary, zastałaś tam jakichś ludzi,
– Tak. Zdaje się, że odbywała się tam kameralna impreza. Był Justin Young, ten aktor. Jerry Fitzgerald, modelka. I jeszcze jeden facet, którego nie znam. Wyglądał jak ważniak. No wiesz, kierownik wielkiej firmy czy ktoś taki.
– I ofiara rzuciła się na ciebie?
– Nieźle mi przyłożyła – powiedziała Mavis z żalem w głosie, dotykając sińca na policzku. – Początkowo tylko ze mnie drwiła. Z tego, jak rzucała spojrzenia na wszystkie strony, domyśliłam się, że jest naszprycowana.
– Czyli uważasz, że przyjmowała nielegalne środki odurzające?
– Jeszcze jak. To znaczy, jej źrenice wyglądały jak kryształowe kółka, no, a poza tym kiedy dostałam od niej w twarz, to aż mnie zamroczyło. Biłam się z nią już wcześniej, zresztą sama to widziałaś – ciągnęła Mavis, nie zważając na grymas, który wykrzywił twarz Eve. – Nie była wtedy aż tak silna.
– Oddałaś jej?
– Chyba udało mi się raz ją trafić, co najmniej raz. Zaczęła mnie drapać tymi swoimi cholernymi pazurami. Ja próbowałam złapać ją za włosy. W końcu jacyś ludzie nas rozdzielili; zdaje się, że to byli Justin Young i ten ważniak.
– A co się stało potem?
– Opluwałyśmy się jeszcze przez parę minut, po czym wyszłam. Postanowiłam pobuszować po knajpach.
– Dokąd poszłaś? Jak długo tam byłaś?
– Zajrzałam do paru lokali. Zdaje się, że najpierw poszłam do ZigZaga na rogu Sześćdziesiątej Pierwszej i Lex.
– Rozmawiałaś tam z kimś?
– Nie miałam ochoty na rozmowy. Bolała mnie twarz i fatalnie się czułam. Zamówiłam Potrójnego zombi i piłam na smutno.
– Jak zapłaciłaś za drinka?
– Zdaje się, że… tak, zdaje się, że wpisałam do komputera numer mojego konta kredytowego.
To dobrze. Będzie można udowodnić, że Mavis tam była.
– A dokąd poszłaś potem?
– Krążyłam po mieście, wpadłam do paru knajp. Byłam cholernie wkurzona.
– I zamawiałaś kolejne drinki?
– Zdaje się, że tak. Miałam już nieźle w czubie, kiedy przyszło mi do głowy, żeby pójść do Leonarda.
– Jak dotarłaś do centrum?
– Pieszo. Musiałam trochę otrzeźwieć, więc zrobiłam sobie mały spacer. Parę razy tylko skorzystałam z ruchomej platformy.
Eve powtórzyła wszystko, co do tej pory powiedziała Mavis, w nadziei, że tamtej przypomni się coś jeszcze.
– W którą stronę poszłaś po wyjściu z ZigZaga?
– W knajpie wlałam w siebie dwa Potrójne Zombi, więc nie szłam, tylko się zataczałam. Nie mam pojęcia, w którym kierunku. Dallas, nie znam nazw innych knajp, do których zaszłam, nie wiem, co piłam. Wszystko pamiętam jak przez mgłę. Muzyka, śmiech… facet tańczący na stole.
– Facet?
– Tak, z dużym fiutem. Zdaje się, że facet miał tatuaż. Chociaż mógł to być tylko rysunek na skórze. Jestem prawie pewna, że przedstawiał węża, a może jaszczurkę.
– Jak wyglądał ten tancerz?
– Dallas, kurczę, nie patrzyłam na jego twarz.
– Rozmawiałaś z nim?
Ma vi s ukryła twarz w dłoniach i wytężyła umysł, jednak wspomnienia wymykały jej się jak woda niesiona w złożonych dłoniach.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. Pamiętam, jak chodziłam i chodziłam. Jak ruszyłam do Leonarda, myśląc, że będzie to nasze ostatnie spotkanie. Nie chciałam, żeby w takiej chwili widział mnie pijaną, więc przed wejściem wzięłam parę tabletek otrzeźwiających. A potem znalazłam Pandorę i poczułam się jeszcze gorzej.
– Co zobaczyłaś po wejściu do mieszkania Leonarda?
– Krew. Dużo krwi. Powywracane, zniszczone rzeczy i krew. Bałam się, że Leonardo coś sobie zrobił, więc pobiegłam do pracowni i zobaczyłam ją. -To pamiętała wyraźnie. – Poznałam ją po włosach i ubraniu; miała na sobie te same ciuchy, co wcześniej, kiedy u niej byłam. Ale twarz… w ogóle nie miała twarzy. Chciałam krzyczeć i nie mogłam. Uklękłam przy niej. Nie wiem, co chciałam zrobić, ale nie mogłam jej tak zostawić. Wtedy dostałam w głowę, a kiedy się ocknęłam, zadzwoniłam do ciebie.