Kwiat Nieśmiertelności
– Skontaktuję się z tobą, kiedy będę coś wiedział.
Odchyliła się od ekranu i odetchnęła głęboko, próbując się odprężyć. Przed jej oczami pojawiła się zmasakrowana twarz Boomera. Został pobity rurką albo kijem, pomyślała. Ale pięści też zrobiły swoje. Eve wiedziała, co gołe, twarde kłykcie mogą zrobić z twarzą. Przekonała się o tym na własnej skórze.
Jej ojciec miał wielkie dłonie.
Zawsze próbowała udawać przed sobą, że tego nie pamięta. Ale nie mogła zapomnieć, co czuła, kiedy spadały na nią ciosy, jak każdy z nich wywoływał wstrząs, zanim pojawiał się ból.
Co było gorsze? Bicie czy gwałty? W jej pamięci jedno zlewało się z drugim.
Przed oczami Eve stanęła dziwnie wygięta ręka Boomera. Złamanie z przemieszczeniem, pomyślała. Jak przez mgłę przypomniał jej się suchy trzask łamanej kości, mdłości, które tłumiły ból, piskliwe wycie dobywające się z zakrytych wielką dłonią ust. Zimny pot na całym ciele i lęk, że te wielkie pięści uderzą znowu i będą bić dotąd, aż zabiją. Aż człowiek zacznie błagać Boga o śmierć. W ciszę wdarło się pukanie do drzwi. Podskoczyła i stłumiła okrzyk przerażenia. Przez szybę ujrzała stojącą na baczność Peabody w starannie wyprasowanym mundurze.
Eve otarła dłonią usta, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Pora wziąć się do roboty.
3
Budynek, w którym mieszkał Boomer, nie prezentował się aż tak źle, jak można się było spodziewać. Dawniej, przed zalegalizowaniem prostytucji, mieścił się tu tani motel dla gorzej sytuowanych dziwek. Dom miał cztery kondygnacje, ale nikt nie pomyślał o tym, by w środku zainstalować windę czy choćby ruchome schody. Znajdowała się tam jednak nędzna recepcja, a za biurkiem czuwał nie-przyjaźnie wyglądający android.
Sądząc z unoszącego się zapachu, wydział zdrowia niedawno przeprowadził tu deratyzację i dezynsekcję.
Android miał w prawym oku tik wywołany awarią procesora, ale lewe utkwił w odznace Eve.
– My przestrzegamy przepisów – oznajmił zza przydymionej szyby. – Mamy tu spokój.
– Johannsen. – Eve schowała odznakę. – Czy ktoś go ostatnio odwiedzał?
Android przewrócił swoim małym okiem.
– Jestem zaprogramowany do zbierania czynszu i utrzymywania porządku, a nie rejestrowania gości lokatorów.
– Mogę skonfiskować twoje dyski z pamięcią i sama je sobie obejrzeć.
Nie odpowiedział, ale rozległ się cichy szum towarzyszący uruchomieniu dysku.
– Johannsen, pokój 3C, wyszedł osiem godzin i dwadzieścia osiem minut temu. Był sam. Przez ostatnie dwa tygodnie nie miał żadnych gości.
– Z kimś rozmawiał?
– Nie korzysta z naszego systemu łączności. Ma własny.
– Obejrzymy sobie jego pokój.
– Drugie piętro, drugie drzwi na lewo. Proszę j me niepokoić lokatorów. Chcemy tu mieć spokój.
– Taa, jak w raju. – Eve weszła na drewniane schody, ponadgryzane przez szczury. – Peabody, nagrywaj
– Tak jest. – Dziewczyna posłusznie przyczepiła sobie mikrofon do koszuli. – Skoro był tu przed ośmioma godzinami, musiał zginąć niedługo po wyjściu z budynku. Może w godzinę, dwie później.
– Dość czasu, żeby mu porachować kości. – Eve rozejrzała się. Na ścianach widniało kilka nieprzyzwoitych ogłoszeń i anatomicznie wątpliwych sugestii. Jeden z twórców miał problemy z ortografią i konsekwentnie robił błędy w pisowni wyrazów i „h" i „ch".
Treść napisów nie pozostawiała jednak wątpliwości.
– Przytulnie tu, co?
– Zupełnie jak u mojej babci. Przy drzwiach mieszkania numer 3C Eve się obejrzała.
– No proszę, Peabody, chyba właśnie pokusiłaś się o żart.
Ze śmiechem sięgnęła po kartkę z kodem, a Peabody spłonęła rumieńcem. Szybko się opanowała, nie chcąc okazywać słabości przy szefowej.
– Zamykał się na cztery spusty, co? – mruknęła Eve, kiedy otworzył się ostatni z trzech zamków Keligh. – I nie skąpił pieniędzy na zabezpieczenia. Każdy z tych zamków kosztuje tyle, ile ja zarabiam przez tydzień. Niewiele mu pomogły. – Wypuściła powietrze z ust. – Porucznik Eve Dallas, wchodzę do mieszkania ofiary. – Pchnęła drzwi. – Cholerny świat, Boomer, mieszkałeś w chlewie.
W pokoju panowała niemiłosierna duchota. Regulować temperaturę można było tylko, otwierając bądź zamykając okno. Boomer zamknął je przed wyjściem i uwięził gorąco w swojej norze.
W zatęchłym powietrzu unosił się odór zepsutego jedzenia, brudnych ciuchów i rozlanej whisky. Podczas gdy Peabody przystąpiła do wstępnych oględzin, Eve przeszła na środek pokoju, niewiele większego od klatki, i potrząsnęła głową.
Pościel przykrywająca wąskie łóżko upstrzona była plamami, o których pochodzeniu Eve wolała nic nie wiedzieć. Obok leżały pudełka po jedzeniu. Tkwiący w kącie pokoju stos brudnych ubrań jasno wskazywał, że pranie nie należało do ulubionych] zajęć Boomera. Podeszwy butów przyklejały się do | podłogi i odrywały z odgłosem przypominającym; cmokanie.
Nie mogąc już dłużej znieść zaduchu, Eve z tru- j dem otworzyła okno. Do pokoju wdarł się szum. wiatru i hałas uliczny.
– Jezu, co za chlew. Przecież Boomer nieźle zarabiał jako szpicel. Nie musiał mieszkać w takiej norze.
– Pewnie to lubił.
– Tak. – Eve, marszcząc nos, otworzyła drzwi do j łazienki. W środku stał sedes z nierdzewnej stali, umywalka oraz specjalny prysznic dla wysokich inaczej. W powietrzu unosił się straszliwy smród. – Wolałabym badać trzydniowego trupa. – Oddychając! przez usta, odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi j łazienki. – Ach, więc to w tym utopił swoje pieniądze – powiedziała, podchodząc do solidnego biurka,
Peabody skinęła głową. Stało tam kosztowne centrum łączności. Wyżej, na ścianie, wisiał ekran, a obok niego znajdowała się półka zastawiona dyskami. Eve wyciągnęła jeden z nich na chybił trafił i odczytała tytuł.
– Widzę, że Boomer lubił kulturalną rozrywkę. „Cycaate lalunie".
– Ile Oscarów dostał ten film?
Eve prychnęła i odłożyła dysk na miejsce.
– Nieźle, Peabody. Tylko nie trać dobrego humoru bo będziemy musiały to wszystko obejrzeć. Spakuj dyski, zapisz numery i tytuły. Uruchomiła łącze i przejrzała rozmowy w pamięci urządzenia. Przewinęła zamówienia posiłków i sesję z wideoprostytutką, za którą Boomer zabulił pięć tysięcy. Dwukrotnie kontaktował się z nim facet podejrzewany o handel narkotykami, ale gawędzili tylko o baseballu i zapasach. Pewne zainteresowanie Eve wzbudził fakt, że w przeciągu ostatnich trzydziestu godzin Boomer dwa razy łączył się z jej numerem biurowym.
– Próbował się ze mną skontaktować – mruknęla- Rozłączył się, nie zostawiając wiadomości. To do niego niepodobne. -Wyciągnęła dysk z urządzenia i oddała Peabody.
– Nic nie wskazuje, by się czegoś obawiał, pani porucznik.
– Nie, był z niego prawdziwy cwaniak. Gdyby myślał, że ktoś chce go sprzątnąć, rozbiłby namiot ma moim progu. No dobra, Peabody, mam nadzieję jesteś zaszczepiona. Trzeba przeszukać ten bajzel.
Kiedy skończyły rewizję, obie były brudne, spocone i zdegustowane. Na polecenie Eve Peabody rozluźniła sztywny kołnierz munduru i zawinęła rękawy. Mimo to pot spływał jej po twarzy i zlepiał| włosy w pokręcone strąki.
– Pomyśleć, że uważałam moich braci za niechlujów.
Eve odsunęła nogą brudną bieliznę.
– Ilu masz braci?
– Dwóch. I siostrę.
– Jest was aż czworo?
– Moi rodzice są wyznawcami zasad Wolnego Wieku – wyjaśniła Peabody z nutą zażenowania! w głosie. – Wie pani, życie na wsi, naturalne rozmnażanie, te sprawy.
– Nieustannie mnie zaskakujesz, Peabody. Kto by pomyślał, że taka twarda dziewczyna jak ty wywodzi się z rodziny wolnowiekowców. Co sprawiło, że nie zajęłaś się uprawą lucerny, wyplataniem mat i wychowywaniem gromadki dzieciaków?
– Melduję, że lubię tłuc oprychów po zębach.
– To dobry powód. – Eve zostawiła na koniec to, co wydawało jej się najgorsze. Z nieskrywanym obrzydzeniem wbiła wzrok w łóżko. Oczami duszy widziała kryjące się pod pościelą niewidoczne gołym okiem robactwo. – Musimy obejrzeć materac.