Kwiat Nieśmiertelności
Peabody przełknęła ślinę.
– Tak jest.
– Nie wiem, jak ty, Peabody, ale ja po wyjściu stąd idę prosto do komory odkażającej.
– Będę pani towarzyszyć, pani porucznik.
– Dobrze więc. Do dzieła.
Najpierw ściągnęły z łóżka poplamioną i śmierdzącą pościel. Analizę składu plam i zapachów Eve pozostawiła specjalistom, ale i bez ich pomocy wiedziała już, że Boomer nie został zamordowany w swoim pokoju.
Mimo to nie przerywała rewizji. Najpierw wytrząsnęła poduszkę z poszwy, a następnie dokładnie ją przeszukała. Potem dała sygnał Peabody lękając głośno, przewróciły materac na drugą stronę.
– Może Bóg jednak istnieje – mruknęła Eve. Od spodu do materaca były przyczepione dwie paczuszki. Jedną z nich wypełniał jasnoniebieski proszek a w drugiej znajdował się dysk. Eve oderwała je od materaca, po czym, opanowawszy prażenie otwarcia torebki z dziwnym proszkiem, przyjrzała się dyskowi. Nie był w żaden sposób oznakowany, ale w odróżnieniu od innych, spoczywało pudełku chroniącym go przed kurzem. W zwykłych okolicznościach sprawdziłaby dysk na miejscu, korzystając ze sprzętu Boomera. Wytrzymałaby jakoś i smród, i pot, a nawet brud. Ale nie była w stanie dłużej znieść myśli o mikroskopijnych pasożytach pełzających po jej skórze.
– Wynośmy się stąd.
Zaczekała, aż Peabody wyniesie pudło z dowodami na korytarz, po czym, zerknąwszy po raz ostatni na pokój, w którym mieszkał jej informator, zamknęła i zaplombowała drzwi, a następnie włączyła czerwone światełko ostrzegawcze.
Odkażanie nie było bolesne, chociaż nie należało też do szczególnych przyjemności. Na szczęście trwało stosunkowo krótko. Eve i Peabody siedziały nago w ciasnej, dwuosobowej komorze o białych, laokrąglonych ścianach, od których odbijało się gorące, jasne światło.
– To suche gorąco – oznajmiła Peabody, a Eve zareagowała wybuchem śmiechu.
– Zawsze tak wyobrażałam sobie piekło. – Zamknęła oczy i próbowała się odprężyć. Nie uważała się za klaustrofobiczkę, jednak w ciasnych, zamkniętych pomieszczeniach zawsze czuła się niepewnie.
– Wiesz, Peabody, pięć lat współpracowałam z Boomerem. Nie był typem dżentelmena, ale nigdy bym nie przypuszczała, że mieszka w takich warunkach. – W nozdrzach wciąż miała smród z pokoju. -Na ogół był raczej schludny. Powiedz, co znalazłaś w łazience.
– Brud, pleśń, dawno nieprane ręczniki. Dwie kostki mydła, w tym jedną nierozpakowaną, pół tubki szamponu, żel do zębów, ultradźwiękową szczoteczkę i maszynkę do golenia. Jeden grzebień, złamany.
– Przybory toaletowe. Boomer dbał o siebie, Peabody. Zgrywał się nawet na kobieciarza. Domyślam się, że analiza wykaże, że żarcie, ciuchy oraz brud leżą tam dwa-trzy tygodnie. Mówi ci to coś?
– Że ten gość się ukrywał… że był czymś zaniepokojony albo wplątał się w coś i wolał się nie wychylać.
– Dokładnie. Nie był na tyle zdesperowany, żeby mi się zwierzyć, ale wystarczająco zaniepokojony, by na wszelki wypadek schować to i owo pod materacem.
– Gdzie nikt by tego nie szukał – rzuciła sarkastycznym tonem Peabody.
– Bystrością to on nie grzeszył, przynajmniej w pewnych sprawach. Domyślasz się, co to za proszek?
– Jakaś nielegalna substancja.
– Nie widziałam jeszcze żadnego narkotyku w tym kolorze. To coś nowego – rozmyślała Eve na głos. Światło przygasło i przybrało szarą barwę, po czym rozległ się przeciągły pisk. -Wygląda na to, że jesteśmy czyste. Wrzućmy na siebie jakieś świeże ciuchy i chodźmy rzucić okiem na ten dysk.
– Co to jest, u licha? – Eve patrzyła z nachmurzonym czołem na monitor. Zaczęła nieświadomie bawić się dużym brylantem, który nosiła na szyi.
– Jakiś wzór?
– Tego się domyśliłam, Peabody.
– Tak jest. – Peabody, skarcona, odsunęła się od Eve.
– Cholera jasna, jak ja nie znoszę chemii. – Eve obejrzała się z nadzieją. – Może ty się na tym masz?
– Nie, pani porucznik. Nie mam nawet podstawowej wiedzy.
Eve wbiła wzrok w mieszaninę liczb, znaków i symboli.
– Mój sprzęt nie jest zaprogramowany na odczytywanie takich cholerstw. Będę musiała zanieść to do laboratorium. – Zirytowana, zabębniła palcami w biurko. – Domyślam się, że to wzór tego proszku, który znalazłyśmy, ale skąd, do diabła, wytrzasnął go taki łachudra jak Boomer? I z którym detektywem się kontaktował oprócz mnie? Wiedziałaś, że współpracuje ze mną, Peabody. Skąd?
Tocząc w duszy bój z ogarniającym ją wstydem, Peabody spojrzała przez ramię na znaki widniejące na ekranie.
– Wspomniała pani o nim w kilku raportach wewnątrzwydziałowych dotyczących zamkniętych spraw, pani porucznik.
– Masz w zwyczaju czytać raporty?
– Te, które pani pisze, owszem.
– Dlaczego?
– Bo jest pani najlepsza.
– Peabody, podlizujesz się czy czyhasz na moje stanowisko?
– Kiedy pani awansuje na kapitana, zwolni się miejsce dla mnie.
– Dlaczego sądzisz, że chciałabym awansować?
– Byłaby pani głupia, gdyby nie chciała, a głupia pani nie jest.
– Dobrze, dajmy temu spokój. Przeglądasz inne raporty?
– Od czasu do czasu.
– Nie domyślasz się, kto z wydziału nielegalnych substancji mógł współpracować z Boomerem?
– Nie, pani porucznik. Nikt prócz pani o nim nie wspominał. Zazwyczaj szpicle kontaktują się z jednym określonym detektywem.
– Boomer lubił urozmaicenia. Chodźmy w teren. Zajrzymy do knajp, w których przesiadywał, może tam się czegoś dowiemy. Mamy tylko parę dni, Peabody. Jeśli ktoś czeka na ciebie z ciepłymi kapciami, daj znać, że będziesz zajęta.
– Nie jestem z nikim związana, pani porucznik. Mogę pracować po godzinach.
– To dobrze. – Eve wstała. – No to do dzieła. Aha, jeszcze jedno. Peabody, widziałyśmy się nago. Daruj sobie tę „panią porucznik". Mów mi Dallas.
– Tak jest, pani porucznik.
Kiedy Eve wróciła do domu, było już dobrze po trzeciej nad ranem. Zaraz za drzwiami potknęła się o kota, który tam właśnie postanowił trzymać straż, zaklęła siarczyście i ruszyła po omacku w stronę schodów.
Przez jej głowę przewijały się dziesiątki obrazów: bary pogrążone w półmroku, małe kluby ze striptizem, uliczki, na których podrzędne firmy handlowały nielegalnym towarem. W takich właśnie miejscach spędzał swoje dni i noce Boomer Johannsen. Oczywiście nikt nic nie wiedział. Nikt niczego nie widział. Jedyną pewną informacją, jaką udało jej się uzyskać w czasie wędrówki przez ciemną stronę miasta, była ta, że od co najmniej tygodnia nikt nie widział Boomera ani nawet nie słyszał, co się z nim dzieje.
Jednak jakiś człowiek go odnalazł. Eve miała coraz mniej czasu, by dowiedzieć się, kim on był, i poznać motywy jego działania.
Światła w sypialni były przygaszone. Eve zdjęła koszulę i odrzuciła ją na bok, gdy zorientowała się nagle, że łóżko jest puste. Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie i poczuła w sercu nieprzyjemne ukłucie strachu.
Musiał wyjechać, pomyślała. Bóg jeden wie, jak daleko. Mógł udać się w najdalszy zakątek skolonizowanego wszechświata. Być może wróci dopiero za kilka dni.
Spojrzawszy z żalem na łóżko, zdjęła buty i ściągnęła spodnie. Następnie wygrzebała z szuflady bawełnianą podkoszulkę i włożyła ją przez głowę.
Boże, ależ była żałosna. Zmartwiła się tylko dlatego, że Roarke musiał wyjechać w interesach. Dlatego, że nie mogła się do niego przytulić. Dlatego, że dziś nie odpędzi koszmarów, które nawiedzały ją coraz częściej i bardziej natarczywie, w miarę jak powracały wspomnienia.
Wmówiła sobie, że jest zbyt zmęczona, by śnić. Zbyt zapracowana, by bić się z myślami. I wystarczająco silna, by nie pamiętać tego, czego nie chciała pamiętać.
Kiedy odwróciła się, zamierzając pójść do swojego gabinetu na piętrze i tam spędzić resztę nocy, drzwi się rozsunęły. Od razu spłynęło na nią głębokie poczucie ulgi.
– Myślałam, że musiałeś wyjechać.
– Pracowałem. – Roarke podszedł, wziął ją pod podbródek i spojrzał jej głęboko w oczy. – Pani porucznik, dlaczego zawsze haruje pani do upadłego?