Zapach Śmierci
Zaparkowałam i wyłączyłam silnik, obawiając się tego, co miało nastąpić. Pocieszałam i służyłam Gabby radą w sprawach zdrowotnych, jej konfliktach z rodzicami, sprawach naukowych, sprawach wiary, samoakceptacji i miłości. Zawsze było to dla mnie wycieńczające. I zawsze, kiedy spotykałam się z nią następnym razem, była wesoła, spokojna i zupełnie nie pamiętała o załamaniu. Nie chodzi o to, żebym jej nie współczuła, ale już wielokrotnie przerabiałam to z Gabby. Pamiętam ciążę, w której, jak się okazało, nie była. Skradziony portfel, który znalazł się pod poduszkami na kanapie. Niemniej jednak jej zachowanie nie dawało mi spokoju. Pomimo że bardzo chciałam być sama, nie można jej było zostawić samej.
– Chcesz spędzić noc u mnie?
Nie odpowiedziała. Po drugiej stronie placu jakiś mężczyzna, przygotowujący się do snu na ławce, układał sobie tłumoczek pod głową.
Milczała tak długo, że pomyślałam, iż chyba nie usłyszała. Odwróciłam się w jej stronę, żeby powtórzyć pytanie, ale zauważyłam, że wpatruje się we mnie intensywnie. Już nie trzęsła się nerwowo, tylko siedziała wyprostowana, zupełnie nieruchomo, lekko pochylona do przodu i ledwo dotykając oparcia. Jedną rękę trzymała na kolanach, a drugą, zaciśniętą w pięść, przyciskała do ust. Mrużyła oczy, a skóra pod nimi ledwo zauważalnie drgała. Wyglądała tak, jakby nad czymś się intensywnie zastanawiała, rozważając różne możliwości i co z nich może wyniknąć. Nagła zmiana w jej zachowaniu była denerwująca.
– Musisz myśleć, że zwariowałam. – Była zupełnie spokojna, a jej głos niski i opanowany.
– Jestem zdezorientowana. – Nie wyznałam, co naprawdę myślę.
– Tak. Można to tak ująć.
Powiedziała to z autoironicznym uśmieszkiem, powoli potrząsając głową. Dredy jej oklapły.
– Chyba naprawdę mi odbiło w tej knajpie.
Czekałam na ciąg dalszy. Gdzieś blisko trzasnęły drzwi od samochodu. Po parku niósł się niski, melancholijny dźwięk saksofonu. W oddali zawyła syrena karetki. Lato w mieście.
W ciemności czułam raczej, niż widziałam, że Gabby spuściła ze mnie wzrok i utkwiła go gdzieś z boku. Tak jakby jechała do mnie, ale skręciła w ostatniej chwili. Jak soczewka w aparacie, jej oczy zakomodowały się na czymś znajdującym się za mną i wyglądało na to, że znowu się zamknęła. Ponownie zaczęła coś rozważać, przebiegała w myślach różne warianty i zastanawiała się, jak się zachować.
– Poradzę sobie – powiedziała, chwytając walizkę i torebkę i wyciągając rękę w stronę klamki. – Naprawdę bardzo ci dziękuję, że po mnie przyjechałaś.
Zdecydowała się unikać rozmowy.
Może dlatego, że byłam zmęczona, a może zestresowana kilkoma ostatnimi dniami. Niezależnie, co było przyczyną, nie wytrzymałam.
– Zaczekaj chwilę! – wybuchnęłam. – Chcę wiedzieć, co się dzieje! Godzinę temu mówiłaś, że ktoś chce cię zabić! Wybiegasz z restauracji i pędzisz przez ulicę, trzęsąc się i dysząc, jakby cię gonił Kuba Rozpruwacz! Nie możesz złapać oddechu, a ręce trzęsą ci się tak, jakbyś była podłączona do prądu, a teraz chcesz sobie po prostu stąd wyjść bez żadnych wyjaśnień, mówiąc tylko “Wielkie dzięki za podwiezienie"?!
Nigdy jeszcze nie byłam na nią taka wściekła. Mówiłam podniesionym głosem i dyszałam. Czułam pulsującą krew w lewej skroni.
Wybuch mojego gniewu sprawił, że zastygła. Zrobiła duże oczy, które wyglądały jak oczy łani złowione przez długie światła. Przejechał jakiś samochód, oświetlając jej twarz najpierw białym, a potem czerwonym światłem, w którym jej oczy wyglądały na jeszcze większe.
Czekała chwilę, a jej profil był zupełnie nieruchomy na tle letniego nieba. Potem, jakby otwarto zawór, jej ciało zaczęło się rozluźniać. Puściła klamkę, spuściła torebkę na podłogę i usiadła wygodnie. Znowu pogrążyła się w myślach, ponownie coś rozważając. Być może zastanawiała się, od czego zacząć, a może po prostu starała się znaleźć jakiś inny sposób, żeby wybrnąć z tej sytuacji. Czekałam.
W końcu wzięła głęboki oddech, a jej ramiona nieco się wyprostowały. Zdecydowała się na coś. Jak tylko zaczęła mówić, zorientowałam się, co zamierza zrobić. Powie mi coś niecoś, ale nie za dużo. Starannie dobierała słowa, krocząc po trudnym i niepewnym gruncie swoich uczuć. Oparłam się o drzwi i przygotowałam do wysłuchania jej.
– Pracowałam ostatnio z… niecodziennymi ludźmi.
Pomyślałam, że to mało precyzyjne, ale nie odzywałam się.
– To znaczy, wiem, że to brzmi banalnie. Ale nie chodzi mi tutaj o zwyczajnych ludzi ulicy. Z nimi potrafię sobie radzić.
Nie chciała nazywać rzeczy po imieniu,
– Jeśli znasz graczy, nauczysz się obowiązujących tam reguł i żargonu, to nie ma żadnych problemów. Jak wszędzie. Trzeba zobaczyć, jak ci ludzie się zachowują i uważać, żeby ich nie wkurzać. Zasady są całkiem proste: Nie wchodź nikomu w drogę, nie pozwól dziewczynie stracić przez ciebie okazji zarobienia kasy, nie rozmawiaj z glinami. Poza nietypowymi godzinami pracy, nie ma z tym żadnych problemów. A w dodatku, teraz dziewczyny już mnie znają. Wiedzą, że nie stanowię dla nich zagrożenia…
Zamilkła. Nie wiedziałam, czy znowu zdecydowała się milczeć, czy po prostu zastanawiała się, o czym teraz mówić. Postanowiłam ją pociągnąć za język.
– Jedna z nich ci grozi?
Gabby zawsze przywiązywała dużą wagę do etyki, wlec podejrzewałam, że stara się chronić swojego informatora.
– Dziewczyny? Nie. Nie. One są w porządku. Z nimi nie ma żadnych problemów. Myślę, że one w jakiś sposób lubią moje towarzystwo. Potrafię być równie sprośna jak one.
Super. Już wiemy, co nie jest jej problemem.
Drążyłam dalej.
– Jak unikasz tego, żeby nie brali cię za jedną z nich?
– A, nawet nie próbuję. Po prostu jakoś się z nimi zlewam. Inaczej zaprzepaściłabym szansę na to, żeby wycisnąć z nich tyle, ile bym chciała. Dziewczyny wiedzą, że nie odwalam numerów, więc one po prostu, nie wiem, jakoś mnie tolerują…
Nie zadałam pytania, które samo cisnęło się na usta.
– Jeśli jakiś facet mnie zaczepia, po prostu mówię, że akurat nie pracuję, Większość z nich jedzie dalej.
Zamilkła na chwilę i znowu bila się z myślami, zastanawiając się, co mi powiedzieć, co zachować dla siebie, a co mieć w odwodzie, na wypadek, gdybym zaczęła się dopytywać. Bawiła się frędzlem przy swojej torebce. Z placu dobiegło szczekanie psa. Byłam pewna, że Gabby ochrania kogoś albo coś, ale tym razem nie przyciskałam jej.
– Większość z nich – kontynuowała. – Ale ostatnio jeden facet zrobił się natrętny.
Chwila ciszy.
– Kim on jest?
Znowu cisza.
– Nie wiem, ale gościu mnie naprawdę przeraża. Nie jest dziwkarzem, niedokładnie, ale lubi towarzystwo prostytutek. Myślę, że dziewczyny nie zwracają na niego specjalnej uwagi. Ale on wie bardzo dużo o ulicy i nie miał nic przeciwko rozmowie ze mną, więc zrobiłam z nim wywiad.
Zamilkła znowu.
– Ostatnio zaczął mnie śledzić. Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale potem zaczęłam go widywać w najróżniejszych miejscach. Czasami jest w metrze, kiedy wracam do domu wieczorem albo tutaj, na placu. Raz widziałam go koło Concordii, przed budynkiem biblioteki, gdzie mam swój gabinet. Czasami widzę go za sobą, na chodniku, idącego w tym samym kierunku, co ja. W zeszłym tygodniu byłam na St. Laurent, kiedy go zobaczyłam. Chciałam samą siebie przekonać, że to tylko moja wyobraźnia, więc sprawdziłam go. Kiedy zwalniałam, on też. Przyspieszałam, on też. Starałam się go zgubić, więc weszłam do cukierni. Kiedy z niej wyszłam, stał po drugiej stronie ulicy i udawał, że ogląda coś na wystawie.
– Jesteś pewna, że to zawsze ten sam gość?
– Bez dwóch zdań.
Zapanował długa, napięta cisza. Przeczekałam ją.
– To jeszcze nie wszystko…
Wlepiła wzrok w ręce, które ponownie były ciasno splecione.
– Ostatnio zaczął wygadywać naprawdę dziwne rzeczy. Starałam się go unikać, ale dzisiaj wieczorem zjawił się w restauracji. Wygląda na to, jakby mnie gościu ciągle namierzał… Nieważne, znowu zaczął to, co zawsze. Zadawał mi mnóstwo najróżniejszych obleśnych pytań.