Zabawa w Boga
– Zapnij również swój pas – zwróciła się do Thomasa.
– Na miłość boską, Cassi – zawołał – przestań zrzędzić!
– Bardzo cię przepraszam – odparła szybko i była już pewna, że to z jej powodu ma zły humor.
Thomas kluczył po zatłoczonej jezdni, zajeżdżając drogę zirytowanym jego jazdą kierowcom. Cassi bała się odezwać, żeby nie powiększać napięcia. Czuła się jak na wyścigach samochodowych o Grand Prix.
Kiedy znaleźli się już w północnej dzielnicy miasta, ruch uliczny nieco osłabł. Mimo, iż Thomas jechał nie mniej niż sto – sto dziesięć na godzinę, Cassi trochę odetchnęła.
– Przepraszam cię, ale czuję się, jakbyś nie mógł mnie znieść po tym ciężkim dniu – odezwała się w końcu.
Thomas nic nie odpowiedział, ale z jego twarzy znikło już poprzednie napięcie, a ręce nie ściskały tak mocno kierownicy. Kilkakrotnie Cassi już miała na końcu języka pytanie, czy to ona jest przyczyną jego złego humoru, ale nie bardzo wiedziała jak to wyrazić. Patrzyła na wypłukaną deszczem, pędzącą im naprzeciw jezdnię i wreszcie wydusiła z siebie:
– Czyżbym ja zrobiła coś takiego, co cię wytrąciło z równowagi?
– Tak – uciął szorstko.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Cassi była pewna, że wcześniej czy później bomba wybuchnie.
– Wygląda na to, że Larry Owen wie wszystko o naszych problemach zdrowotnych – odezwał się Thomas.
– Nigdy nie robiłam tajemnicy z tego, że choruję na cukrzycę – odparła Cassi.
– Na pewno mówisz o tym zbyt wiele – oświadczył Thomas. – A im mniej się mówi na takie tematy, tym lepiej. Nie lubię być przedmiotem plotek.
Cassi nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek rozmawiała z Larrym na temat choroby, ale – oczywiście – nie to było najważniejsze. Zdawała sobie sprawę, że o swojej cukrzycy rozmawiała z niektórymi ludźmi. Nawet dzisiaj powiedziała o niej Joan Widiker. Tymczasem Thomas, podobnie jak jej matka, uważał, że na ten temat nie powinna rozmawiać nawet z najbliższymi przyjaciółmi.
Cassi spojrzała na Thomasa. Światła nadjeżdżających z przeciwka samochodów wydobywały od czasu do czasu jego twarz z ciemności.
– Nigdy nie przypuszczałam, że moje rozmowy o cukrzycy mogą nam w jakikolwiek sposób zaszkodzić – oświadczyła. – Przepraszam bardzo, w przyszłości będę bardziej uważać.
– Wiesz dobrze, ile plotek krąży po szpitalu. Lepiej nie dawać im pożywki. Larry wie nie tylko o twojej cukrzycy, wie również o oczekującej cię operacji oka. Podobno słyszał o niej od twojego przyjaciela, Roberta Seiberta.
Teraz wszystko stało się jasne. Wiedziała, że nie rozmawiała o chorobie z Larrym Owenem. – Powiedziałam o tym Robertowi – przyznała. – Wydawało mi się to rzeczą zupełnie naturalną. Tak dawno się już znamy, on też mi mówił o operacji, której musi się poddać. Będą mu usuwać zęby mądrości, a ponieważ od dzieciństwa cierpi na gorączkę reumatyczną, ma być leczony dożylnie antybiotykami.
W pewnym momencie zawrócili z trasy 128, kierując się na północ, w stronę oceanu. Pojawiła się mgła i Thomas zwolnił tempo jazdy.
– Mimo wszystko nie sądzę, że należało mówić o tym komukolwiek – stwierdził Thomas zerkając w jej kierunku. – Szczególnie komuś takiemu jak Robert Seibert. Wciąż nie mogę zrozumieć, jak możesz tolerować tego homoseksualistę.
– Nigdy z nim nie rozmawiałam o upodobaniach seksualnych – ostro odcięła się Cassi.
– Nie pojmuję, w jaki sposób mogliście uniknąć tego tematu.
– Robert jest wrażliwym, inteligentnym człowiekiem i cholernie zdolnym patologiem.
– Bardzo się cieszę, że posiada również cechy pozytywne – zauważył Thomas, chcąc dokuczyć żonie.
Cassi nie odpowiedziała na tę złośliwość. Zdawała sobie sprawę, że Thomas jest wściekły i usiłuje ją sprowokować; wiedziała także, że jeśli pozwoli się ponieść nerwom, nie wyniknie stąd nic dobrego. Po krótkim milczeniu zaczęła masować kark Thomasa. Początkowo pozostawał usztywniony, po kilku jednak minutach zaczął reagować.
– Przepraszam, że rozmawiałam z ludźmi o mojej cukrzycy – powiedziała – i przykro mi także, że rozmawiałem o jej powikłaniach.
Kontynuując masaż, Cassi patrzyła przed siebie niewidzącymi oczami. Nagle ogarnął ją zimny strach: być może Thomasa znużyła jej choroba. Chyba zbyt często się skarżyła i mówiła o swoich obawach, związanych ze zmianą kierunku stażu. Cassi zauważyła, że w ciągu ostatnich miesięcy Thomas jakby oddalił się od niej, stał się bardziej wybuchowy i mniej tolerancyjny. Postanowiła, że odtąd będzie mniej mówiła o swojej chorobie. Lepiej niż kto inny zdawała sobie sprawę ze stresów, które Thomas przeżywa, nie chciała więc ich pogłębiać.
Przesuwając ręce w górę jego karku myślała, że warto byłoby zmienić temat rozmowy.
– Czy przynajmniej mówi się o tym, że gdy ty wykonujesz trzy bypassy, inni robią tylko jeden lub dwa?
– Nie. Nikt o tym nawet nie wspomina, bo przyzwyczaili się już do tego. Nie ma tu nikogo, kto byłby w stanie mi dorównać.
– Powinieneś podjąć współzawodnictwo z najlepszymi, czyli z samym sobą! – powiedziała ze śmiechem Cassi.
– O, co to, to nie! Nie próbuj mnie czarować swoją pseudo-psychologią! – odparł Thomas.
– Czy na poziomie, który osiągnąłeś, współzawodnictwo jest takie ważne? – już całkiem poważnie zapytała Cassi. – Czy nie wystarcza ci wielka satysfakcja, że przywracasz ludziom zdrowie?
– Oczywiście, jest to bardzo miłe uczucie – przyznał Thomas. – Ale satysfakcja nie jest w stanie mi pomóc w uzyskaniu łóżek i czasu w sali operacyjnej dla moich pacjentów, którzy na to zasługują zarówno ze względów zdrowotnych, jak i społecznych. A za sprawą ludzkiej wdzięczności z pewnością nie zostanę szefem oddziału chirurgii – zresztą nie jestem nawet pewien, czy jeszcze tego chcę. Jeśli mam być szczery, mój entuzjazm nieco przygasł, a w zamian pojawiło się uczucie pustki.
Słowo "pustka" coś przypomniało Cassi. Czyżby śniła? Rozejrzała się wokół siebie, po wnętrzu samochodu: czuła charakterystyczny zapach skórzanych siedzeń, słyszała warkot silnika i miarowy szmer wycieraczek. Nie, to nie sen: ona to słowo niedawno słyszała w innych ustach. Nagle przypomniała sobie: tego słowa użył pułkownik Bentworth. "Jest we mnie gniew i pustka" – tak właśnie powiedział.
Wynurzywszy się z bezlistnych lasów, pędzili teraz poprzez słone błota. Za ociekającymi strugami deszczu szybami Cassi oglądała ponury listopadowy krajobraz. Podmuchy wiatru i deszcz strącały z drzew ostatnie kolorowe liście, które długo wirowały w powietrzu zanim opadły na ziemię. Zbliżała się zima, jej rychłe nadejście zapowiadały chłodne i wilgotne noce. Wzięli ostatni zakręt, z hukiem przemknęli przez drewniany most i znaleźli się na swojej prywatnej drodze. W ruchomym świetle reflektorów Cassi dostrzegła zarysy domu. Został zbudowany na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku jako dom letniskowy jakiegoś bogacza, w charakterystycznym dla Nowej Anglii rustykalnym stylu. W latach czterdziestych dostosowano go do zimowych potrzeb mieszkalnych. Rozłożysty charakter budynku i nieregularny kształt krytego gontem dachu sprawiały, że miał unikalną sylwetkę. Cassi lubiła ten dom, bardziej jednak latem niż zimą. Na szczególne wyróżnienie zasługiwała jego lokalizacja. Znajdował się tuż przy małej zatoczce, z widokiem na morze. Chociaż do Bostonu trzeba było stąd jechać prawie trzy kwadranse, Cassi uważała, że się to opłaca.
Przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Thomasem na trzecim roku studiów. Była wtedy na praktyce w Boston Memorial. Pewnego dnia zobaczyła Thomasa wśród ślepo naśladującej go grupy stażystów, gdy badał pacjenta po przebytym ataku serca. Od razu ją zafascynował. Słyszała o nim wiele i była zaskoczona, że jest taki młody. Zauważyła także, że jest nadzwyczaj przystojny i nawet jej do głowy nie przyszło, żeby ktoś tak niezwykły mógł zwrócić na nią uwagę, a jeśli już, to chyba tylko po to, żeby zadać jakieś trudne pytanie z zakresu medycyny. Nigdy nie dowiedziała się, czy ją wtedy spostrzegł.
Gdy już została członkiem lekarskiej społeczności, zdała sobie sprawę, że nie było to takie trudne, jak się obawiała. Była bardzo pracowita; ku swojemu zdziwieniu wnet zwróciła na siebie uwagę. Wcześniej nie miała nigdy czasu na spotkania, ale w bostońskim szpitalu praca i życie towarzyskie przeplatały się ze sobą. Cassi bardzo szybko stała się aktywną uczestniczką różnych jego form. Nieoczekiwanie stała się obiektem wielu męskich względów. Przodował w nich pewien przystojny okulista; nigdy dotąd nie spotkała kogoś tak bardzo upartego w swoich zabiegach. Jej powodzenie nie miało poważnego charakteru aż do chwili, kiedy wśród konkurentów pojawił się George Sherman. Mimo braku jakiejkolwiek zachęty ze strony Cassandry posyłał jej kwiaty, wręczał niewielkie prezenty, a na koniec zaproponował jej małżeństwo.
Cassi nie od razu odrzuciła ofertę George'a. Chyba nawet go lubiła, z pewnością jednak nie kochała. Gdy zastanawiała się, co ma począć, zdarzyło się coś nieoczekiwanego: o randkę poprosił ją Thomas Kingsley.
Cassi doskonale pamiętała to niezwykłe ożywienie, które odczuwała w towarzystwie Thomasa. Młody chirurg tryskał pewnością siebie, którą niektórzy określali po prostu jako arogancję. Ale nie Cassi. Dla niej był człowiekiem, który wie, czego chce i potrafi podejmować niezwykle szybko ważne decyzje. Kiedy wspomniała mu o swej chorobie, zbagatelizował sprawę. Natchnął ją wiarą we własne siły, czego dotąd bardzo jej brakowało.
Niełatwo przyszła Cassi rozmowa z George'em. Oświadczyła mu, że nie wyjdzie za niego za mąż i że zakochała się w jego koledze. Sherman przyjął niepomyślne wiadomości z pozornym spokojem; prosił, żeby mógł nadal uważać się za jej przyjaciela. Ilekroć spotykała się z nim później w szpitalu, zawsze dawał do zrozumienia, że najbardziej obchodzi go jej szczęście osobiste i nie ma żalu za odmowę.
Thomas był uroczy i troskliwy. Plotkowano o nim, że potrafi być szarmancki, lecz na krótką metę. Rzadko mówił jej o swojej miłości, ale w różny sposób ją okazywał. Zabierał ją razem z innymi studentami na obchód swoich pacjentów i zapraszał do sali operacyjnej na bardziej interesujące zabiegi. Na ich pierwsze wspólne święta Bożego Narodzenia ofiarował jej staroświecką diamentową bransoletę, a ostatniego dnia starego roku poprosił Cassi o rękę.