Zabawa w Boga
– To jest taka nieodwracalna decyzja – denerwował się Lowell.
– Ale trzeba koniecznie ją podjąć – oświadczył Thomas, podnosząc się z miejsca i zamykając teczkę Lowella. – Niestety, mój czas jest bardzo ograniczony. Jeśli pan będzie miał jeszcze jakieś pytania, proszę telefonować. – Thomas zrobił krok w stronę drzwi jak znający wartość swojego towaru kupiec, który chce dać do zrozumienia, że dalsze targowanie się nie ma sensu.
– A czy nie byłoby wskazane zasięgnięcie jeszcze jednej opinii lekarskiej? – zapytał z wahaniem Lowell.
– Panie Lowell – oznajmił mu Thomas – pan może zasięgnąć jeszcze dowolnej liczby opinii według własnego uznania. Ja przekażę swoją doktorowi Whitingowi i może pan przedyskutować z nim całą sprawę. – Mówiąc to, otworzył drzwi do poczekalni. – A w ogóle radzę panu zwrócić się do innego chirurga, gdyż nie toleruję braku zaufania. Teraz proszę mi wybaczyć, jestem zajęty.
Thomas zamknął drzwi za Lowellem, pewien, że ten przyjmie proponowany mu termin operacji. Usiadł i zajął się gromadzeniem materiałów na jutrzejszą konferencję w Grand Rounds, a potem podpisywaniem przyniesionych mu przez Doris dokumentów.
Gdy pojawił się w poczekalni z podpisaną korespondencją, nie był zaskoczony, gdy zastał w niej Lowella. Spojrzał na Cassi, skinął jej lekko głową, po czym spojrzał pytająco na pacjenta.
– Doktorze Kingsley, podjąłem decyzję o poddaniu się operacji – oświadczył.
– W porządku. Proszę zadzwonić w przyszłym tygodniu do panny Stratford i ustalić z nią szczegóły.
Lowell podziękował, po czym wyszedł zamykając za sobą spokojnie drzwi.
Udając, że jest zatopiona w lekturze, Cassi obserwowała swojego męża. Zwróciła uwagę na to, jak odniósł się do Lowella. On nigdy się nie wahał. Zawsze wiedział, co należy uczynić i robił to, co należy. Podziwiała jego spokój i opanowanie – cechy, których jej brakowało. Z przyjemnością patrzyła na ostry zarys jego profilu, rudawoblond włosy i atletyczną budowę ciała. Był bardzo przystojnym mężczyzną.
Po całodziennych kłopotach, a w rzeczywistości bardzo trudnym dla niej tygodniu, Cassi miała ochotę rzucić mu się na szyję. Instynktownie czuła jednak, że nie przyjąłby dobrze tak spontanicznych uczuć, zwłaszcza w obecności Doris. I miałby chyba rację. Gabinet z pewnością nie jest odpowiednim miejscem dla takich manier. Doszedłszy do takiego wniosku, przerwała lekturę i schowała artykuły do torby.
Gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi poczekalni, Thomas oświadczył obojętnym tonem: – Muszę teraz odwiedzić salę intensywnej terapii. Możesz iść ze mną lub poczekać w hallu. Jak wolisz. To nie będzie długo trwało.
– Idę z tobą – powiedziała Cassi domyślając się, że Thomas również nie miał łatwego dnia. Musiała przyspieszyć kroku, żeby za nim nadążyć.
– Jak poszły ci dzisiaj operacje? – zapytała jakby od niechcenia.
– Bardzo dobrze.
Cassi zrezygnowała z dalszych pytań. Zresztą trudno było podejmować rozmowę, gdy przechodzili ruchliwymi korytarzami. Wiedziała z doświadczenia, że Thomas niechętnie udziela odpowiedzi, gdy jest zdenerwowany.
W windzie ani na chwilę nie oderwał wzroku od licznika pięter. Robił wrażenie jakby był czymś pochłonięty i przeżywał jakieś napięcie.
– Będę szczęśliwa, gdy w końcu znajdę się wieczorem w domu – wyznała Cassi. – Muszę się dobrze wyspać.
– Czyżby jakieś tajemnicze duchy niepokoiły cię tej nocy?
– Wybacz, ale nie jestem ciekawa opinii chirurga na temat psychiatrii.
Thomas zamilkł, a na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech. Chyba się nieco odprężył.
Wyszli z windy na siedemnastym piętrze. Thomas szedł pierwszy szybkim krokiem, za nim podążała Cassi. Chociaż spędziła już wiele lat w szpitalach, ilekroć znalazła się na chirurgii nie mogła wyzbyć się uczucia dziwnej obawy. Panująca tu atmosfera nie pozwalała na stoicką postawę, którą Cassi z powodzeniem przyjęła w przypadku własnej choroby. Rzecz znamienna, że na oddziale ogólnomedycznym, gdzie znajdowali się pacjenci ze spowodowanymi przez cukrzycę komplikacjami, panowała zupełnie inna atmosfera.
Gdy Cassi i Thomas znaleźli się w pobliżu działu intensywnej terapii, Thomas został rozpoznany przez oczekujących w korytarzu członków rodzin jego pacjentów. Natychmiast został otoczony jak gwiazdor filmowy lub rockowy. Jakaś stara kobieta chciała go dotknąć, tak jakby był kimś w rodzaju bóstwa. Thomas zachowywał się spokojnie, każdego po kolei zapewnił, że operacja przebiegła normalnie, a dalszych informacji należy oczekiwać od pielęgniarki. W końcu udało mu się wyrwać z kręgu otaczających go osób i wejść na salę intensywnej terapii, dokąd już nikt – z wyjątkiem Cassi – nie odważył się za nim pójść.
Na widok niezliczonych aparatów, oscyloskopów, monitorów i bandaży nurtujące Cassi uczucie obawy spotęgowało się. W tej niezwykłej plątaninie wyposażenia technicznego pacjenci jakby zostali zapomniani. Odnosiło się wrażenie, że zarówno lekarze, jak i pielęgniarki przede wszystkim są zainteresowani aparaturą.
Thomas przechodził od łóżka do łóżka. Każdym pacjentem opiekowała się tutaj przydzielona kompetentna pielęgniarka; z każdą z nich Thomas rozmawiał nie spoglądając nawet w stronę chorego, chyba że jego uwagę zwróciło jakieś szczególne odchylenie od normy. Szybko przebiegał wzrokiem dane uwidocznione na sprzęcie technicznym. Sprawdzał zapisy bilansu płynowego, oglądał pod światło zdjęcia rentgenowskie klatki piersiowej, odczytywał zawartość elektrolitów i gazów we krwi.
Przy tej okazji Cassi uprzytomniła sobie raz jeszcze, jak ciągle mało wie o medycynie.
Tak jak Thomas obiecał, wszystko to nie trwało długo. Jego pacjenci czuli się dobrze. Stażyści – pod kierunkiem Larry'ego Owena – radzili sobie nieźle z drobnymi problemami, które pojawiły się w nocy. Gdy Thomas i Cassi znaleźli się znów na korytarzu, ponownie zostali otoczeni przez rodziny pacjentów. Tym razem jednak Thomas oświadczył krótko, że nie ma już czasu, ale może zapewnić, iż wszyscy pacjenci czują się dobrze.
– To musi być nadzwyczaj przyjemne otrzymywać tyle wyrazów uznania od rodzin pacjentów – zauważyła Cassi, gdy oboje zmierzali do windy.
Thomas nie odpowiedział od razu. Uwaga Cassi przypomniała mu, z jaką radością przyjmował wyrazy wdzięczności od rodziny Nazzaro. Wtedy ta wdzięczność coś dla niego znaczyła. W tym momencie pomyślał o córce Campbella. Spojrzał za siebie, uświadomiwszy sobie nagle, że nie zauważył jej wśród oczekujących.
– To z pewnością jest bardzo przyjemne, że krewni pacjentów tak doceniają naszą pracę – stwierdził dość obojętnie. – Ale to nie jest ważne. W każdym bądź razie nie dla ich uznania wykonuję swoją pracę.
– Oczywiście – zgodziła się Cassi. – I nie to miałam na myśli.
– Najważniejsze było dla mnie zawsze uznanie moich nauczycieli i zwierzchników – dorzucił Thomas.
Winda zatrzymała się i weszli do środka.
– Sedno sprawy tkwi w tym – ciągnął dalej myśl – że obecnie sam jestem nauczycielem.
Cassi spojrzała zdziwiona, a w jego głosie zadźwięczała nutka zadumy. Stał zapatrzony przed siebie, jakby śniąc na jawie.
Cofnął się myślami do czasu, kiedy był stażystą – okresu niezwykłych przeżyć i wzruszeń. Przez trzy lata opuszczał szpital tylko na kilka godzin dziennie, by się przespać i odzyskać trochę sił w swoim rzadko sprzątanym dwupokojowym mieszkaniu. Żeby się wybić, pracował ponad siły. W końcu został mianowany szefem stażystów. Stanął na czele grupy ludzi tak jak on oddanych sprawie. Nigdy nie zapomni momentu, kiedy wszyscy koledzy gratulowali mu sukcesu. Niewątpliwie wtedy chirurgia i życie w ogóle dostarczały mu więcej radości.
Kiedy Cassi i Thomas wyszli ze szpitala na ulicę, przywitał ich wietrzny i deszczowy bostoński wieczór. Podmuchy wiatru chłostały deszczem w twarze. O osiemnastej piętnaście było już zupełnie ciemno. Nad miastem rozpostarły się ciężkie, skłębione, deszczowe chmury. Podświetlały je światła miasta. Cassi objęła Thomasa i razem pobiegli ku znajdującemu się w pobliżu garażowi.
Już pod dachem otrząsnęli się z ociekającej z nich wody i szli wolno po mokrym betonie, który wydawał dziwnie drażniący zapach. Thomas wciąż nie zachowywał się zupełnie normalnie i Cassi zastanawiała się, co go może dręczyć. Miała przeczucie, że to z jej powodu, nie wiedziała jednak dlaczego. Nie widzieli się od czwartku rano, kiedy to razem przyjechali do pracy, ale wtedy wszystko było między nimi w porządku.
– Czy jesteś bardzo zmęczony pracą? – zapytała.
– Chyba tak, ale nie miałem nawet czasu o tym pomyśleć – odpowiedział.
– A operacje? Czy jesteś z siebie zadowolony?
– Już ci powiedziałem, że tak – odparł trochę zniecierpliwiony. – Byłbym w stanie wykonać jeszcze jeden bypass, gdybym miał taką możliwość. Wykonałem trzy w tym samym czasie, w jakim George Sherman wykonał tylko dwa, a nasz wspaniały szef, Ballantine – zaledwie jeden.
– Wobec tego powinieneś być z siebie zadowolony – stwierdziła Cassi.
Zatrzymali się obok antracytowego metalika porsche 928. Thomas patrzył na Cassi ponad maską samochodu i wahał się z odpowiedzią. Wreszcie z siebie wydusił: – Ale nie jestem zadowolony. Jak zwykle nie brakuje spraw, które mnie denerwują i utrudniają pracę. W szpitalu dzieje się coraz gorzej. Mam już doprawdy dosyć tego wszystkiego. Na dodatek na konferencji kardiologów dowiedziałem się, że obcięto mi limit czasu w salach operacyjnych po to, żeby George Sherman mógł rozwijać swoją działalność dydaktyczną. Tymczasem on nie ma nawet dość pacjentów przydatnych do tego celu, by zapełnić nimi łóżka szpitalne, których pozbawił moich chorych.
Otworzył drzwi samochodu, wszedł do środka i sięgnął ręką, by otworzyć dla Cassi przeciwległe drzwi.
– Prócz tego – ciągnął Thomas chwytając za kierownicę – mam wrażenie, że w szpitalu dzieje się coś niezrozumiałego – coś między George'em Shermanem i Normanem Ballantine'em. Boże! Że też musiałem wdepnąć w takie gówno!
Thomas zapalił silnik, dał mocno do tyłu, a następnie równie gwałtownie, z głośnym piskiem opon ruszył do przodu. Cassi z trudem utrzymała równowagę. Gdy Thomas zatrzymał się na chwilę, żeby włożyć w szczelinę magnetyczną kartę, zapięła pas bezpieczeństwa.