Zabawa w Boga
Rozdział IV
Następnego ranka Cassi zrobiła sobie – jak zwykle – zastrzyk z insuliny, a potem zjadła sama śniadanie. Thomas nie dawał znaku życia. O ósmej zaczęła się już martwić. W sobotę zazwyczaj wyjeżdżali razem ó ósmej piętnaście, tak żeby Thomas mógł obejrzeć swoich pacjentów przed konferencją w Grand Rounds, a Cassi zdążyła do pracy.
Odłożywszy czasopismo na biurko i zacisnąwszy mocniej pasek w talii, Cassi wyszła do hallu i zaczęła nasłuchiwać pod drzwiami Thomasa. Żadnego odgłosu. Delikatnie zastukała i przez chwilę czekała. Znowu nic. Nacisnęła klamkę – drzwi były otwarte. Thomas spał, głośno chrapiąc, z budzikiem w ręku. Najwidoczniej wyłączył go, gdy dzwonił i znowu zasnął.
Cassi podeszła do łóżka i lekko nim potrząsnęła. Bezskutecznie. Potrząsnęła mocniej i dopiero wtedy otworzył z trudem oczy. Wyglądał jakby jej nie rozpoznawał.
– Przepraszam bardzo, że cię budzę, ale jest już po ósmej. Miałeś chyba zamiar jechać do Grand Rounds?
– Grand Rounds? – powtórzył Thomas jakby speszony. Stopniowo odzyskiwał przytomność. – Oczywiście że tak. Za kilka minut będę na dole. Najpóźniej za dwadzieścia minut wyjedziemy.
– Nie jadę dziś do szpitala – powiedziała Cassi najwyraźniej jak tylko mogła. – Na oddziale psychiatrii nie jestem dziś potrzebna, mam natomiast bardzo dużo lektury. Przywiozłam do domu pełną torbę odbitek prasowych.
– Jak chcesz – powiedział Thomas siadając na łóżku. – Mam dzisiaj dyżur, w związku z tym nie potrafię powiedzieć, kiedy wrócę do domu. Później dam ci znać.
Cassi zeszła do kuchni, żeby przygotować Thomasowi coś do zjedzenia w samochodzie.
Thomas siedział przez dłuższą chwilę na brzegu łóżka; kręciło mu się w głowie, czaszkę rozsadzał ból. Zwlókł się wreszcie, wyjął z biurka plastykową buteleczkę i udał się do łazienki. Potrząsnął buteleczką, z której wypadło kilka małych, trójkątnych, pomarańczowych tabletek. Połknął jedną z nich i popił wodą. Dopiero wtedy odważył się spojrzeć w lustro. Nie wyglądał tak źle, jak tego się obawiał, ani też jak się czuł. Połknął jeszcze jedną pastylkę i wszedł pod prysznic, odkręcając kran do oporu.
Cassi stała w oknie i patrzyła za Thomasem, który zniknął w garażu. Poprzez szyby słyszała głuchy warkot silnika porsche'a. Pomyślała, że hałas przeszkadza Patrycji, uprzytomniając sobie jednocześnie, że dotąd nie odwiedziła teściowej w jej mieszkaniu nad garażem, mimo iż upłynęły już trzy lata odkąd się tam wprowadziła.
Odprowadziła wzrokiem znikający we mgle samochód Thomasa. Jeszcze przez dłuższą chwilę dobiegał stopniowo zamierający w oddali szum motoru. W końcu zupełnie ucichł i Cassandrę ogarnęła cisza pustego domu.
Spostrzegła, że ma wilgotne dłonie. Początkowo pomyślała, że jest to uboczny efekt insuliny, później jednak doszła do wniosku, że to nerwy. Nosiła się z zamiarem wejścia do gabinetu Thomasa pod jego nieobecność. Zawsze uważała, że w małżeństwie konieczne jest wzajemne zaufanie i przestrzeganie prawa do prywatności, ale teraz musiała wyjaśnić, czy Thomas przypadkiem nie przyjmuje jakichś środków uspokajających lub narkotyków. Długo odpędzała od siebie wszelkie podejrzenia i miała nadzieję na poprawę ich wzajemnych stosunków. Teraz jednak nie wolno jej dłużej czekać!
Otworzywszy drzwi do gabinetu Thomasa, poczuła się jak pospolity włamywacz. Najmniejszy szelest wprawiał ją w panikę.
– Mój Boże! – zawołała w pewnym momencie. – Jestem po prostu idiotką!
Własny głos podziałał uspokajająco. Jako żona Thomasa miała prawo wejść do każdego pomieszczenia w tym domu, wciąż jednak czuła się tu gościem.
W gabinecie panował nieporządek. Łóżko nie było posłane, kołdra i prześcieradła leżały na podłodze. Cassi skierowała się ku biurku, ale spojrzała na otwarte drzwi do łazienki. Zajrzała do wiszącej na ścianie małej apteczki: wewnątrz znalazła przybory do golenia, kilka starych szczoteczek do zębów, trochę przeterminowanych antybiotyków i innych specyfików. Przejrzała starannie wszystkie opakowania i buteleczki – nie znalazła nic podejrzanego.
Gdy już miała wyjść z łazienki, spostrzegła na posadzce coś kolorowego. Schyliła się i podniosła małą trójkątną tabletkę: SKF-E-19. Wyglądała jak coś znajomego, ale Cassi nie była w stanie określić, co to za specyfik. Postanowiła zajrzeć do "Informatora Lekarskiego". Nie znalazłszy go na półkach z książkami Thomasa, wróciła do siebie i sięgnęła po własny egzemplarz. Teraz szybko zidentyfikowała tajemniczy medykament: była to deksedryna.
Trzymając pigułkę w palcach, Cassandra patrzyła na morze. Ćwierć mili od brzegu kołysała się na falach samotna żaglówka. Patrząc w dal Cassi usiłowała zebrać myśli. Odczuwała jednocześnie ulgę i narastający niepokój. Źródłem niepokoju było potwierdzenie jej obaw – Thomas przyjmował narkotyki. Uczucie ulgi wynikało stąd, że była to tylko deksedryna. Nietrudno wyobrazić sobie człowieka pracującego tak ciężko jak Thomas, który od czasu do czasu usiłuje podtrzymać swoje siły przy pomocy takich właśnie środków. Potrafiła zrozumieć, że w jego sytuacji łatwo było wpaść w nawyk przyjmowania pigułek w celu likwidacji skutków zmęczenia i zaostrzenia uwagi. Takie właśnie postępowanie było jak najbardziej zgodne z jego charakterem. Ale wszystkie próby samouspokojenia nie dawały rezultatu. Cassi zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa nadużywania deksedryny. Czy w jakimś stopniu ponosiła odpowiedzialność za ten stan rzeczy? Od jak dawna to trwa?
Położyła nieszczęsną pigułkę na biurko i odłożyła informator z powrotem na półkę. Przez krótką chwilę żałowała, że weszła do gabinetu Thomasa i znalazła dowód rzeczowy; gdyby nie to, mogłaby dalej ignorować całą sprawę. Najprawdopodobniej jest to sytuacja przejściowa i gdyby o niej Thomasowi napomknęła, z pewnością byłby mocno niezadowolony.
– Jednak powinnaś coś uczynić – powiedziała do siebie, starając się odzyskać determinację. Faktem było, że jedyną osobą, która miała znaczny wpływ na Thomasa, była jego matka. Chociaż Cassi nie miała ochoty, żeby dzielić się z kimkolwiek swoim zmartwieniem, postanowiła uczynić wyjątek dla Patrycji, od której można było oczekiwać, że weźmie sprawę do serca. Zważywszy wszystkie argumenty, zdecydowała się na rozmowę z teściową. Jeśli Thomas, nie daj Boże, przez dłuższy czas nadużywał deksedryny, ktoś powinien mu na to zwrócić uwagę.
Przede wszystkim jednak musi się odpowiednio ubrać. Zdjęła z siebie szlafrok i nocną koszulę, po czym weszła pod prysznic.
Thomas lubił występować z odczytami w Grand Rounds. Obecny był cały personel lekarski interny i chirurgii, nie wyłączając stażystów i studentów. Sala była dosłownie nabita słuchaczami, którzy z braku wolnych miejsc siedzieli nawet na schodkach prowadzących na amfiteatr. Thomas zawsze przyciągał uwagę publiczności, nawet wtedy, gdy – jak dzisiaj – występował razem z George'em.
Kiedy zakończył swoje wystąpienie, w całości poświęcone operacyjnemu leczeniu choroby wieńcowej, cala sala zatrzęsła się od burzliwych oklasków. Ogrom wykonanej przez Thomasa pracy wystarczył, by wywrzeć wrażenie na słuchaczach, zwłaszcza że relacja została wsparta imponującymi danymi liczbowymi.
Kiedy Thomas poprosił zebranych o pytania, ktoś z górnych rzędów zawołał, iż chciałby wiedzieć, jaką dietę stosuje Thomas, że posiada tyle energii. Audytorium przyjęło pytanie śmiechem, jako przejaw poczucia humoru pytającego.
Kiedy śmiechy ucichły, Thomas zamknął swoje wystąpienie stwierdzeniem: – Jestem przekonany, że przedstawione przeze mnie dane nie pozostawiają cienia wątpliwości co do skuteczności operacyjnego leczenia choroby wieńcowej. Zebrał rozłożone na mównicy notatki i zajął miejsce za stołem prezydialnym obok doktora Shermana.
Temat wykładu George'a brzmiał: "Interesujący przypadek dla celów dydaktycznych".
Thomas jęknął w duchu i zaczął smętnie spoglądać w stronę wyjścia. Od chwili przyjazdu do szpitala czuł nasilający się ból głowy. Taki śmieszny temat, myślał. Z narastającą irytacją obserwował George'a, który podszedł do mównicy i dmuchnął w mikrofon dla sprawdzenia jego sprawności. Jakby to jeszcze nie wystarczyło, postukał w niego sygnetem. Zadowolony z wyniku zaczął mówić.
Interesującym przypadkiem okazał się dwudziestoośmioletni mężczyzna, Jeoffry Washington, który w wieku dziesięciu lat nabawił się choroby reumatycznej i był przez dłuższy czas leczony w szpitalu. Gdy choroba rozwinęła się, u chłopca pojawił się głośny holosystoliczny szmer serca, wskazujący na poważne uszkodzenie zastawki mitralnej. W miarę upływu czasu problem narastał, aż w końcu zaistniała konieczność przeprowadzenia operacji.
W tym momencie Jeoffry Washington został wwieziony na wózku i przedstawiony audytorium. Był to szczupły, młody Murzyn o kanciastych rysach i dość jasnych oczach. Głowę miał nieco odgiętą do tym i patrzył prosto przed siebie. Kiedy już wyjeżdżał z sali, jego oczy spotkały się z oczami Thomasa. Jeoffry skinął głową i uśmiechnął się. Doktor odpowiedział mu tym samym. Nie współczuł temu człowiekowi;
jakkolwiek jego historia mogła się komuś wydawać tragiczna, nie była szczególnym wyjątkiem. Operował już setki pacjentów z podobnym życiorysem.
Kiedy Jeoffry opuścił salę, George wrócił na mównicę. – Pan Washington miał już wyznaczony termin operacji, ale podczas przygotowań ujawniono nowy, interesujący dla sprawy szczegół. Rok temu przeszedł zapalenie płuc, wywołane przez Pneumocystis carinii.
Szmer podniecenia przebiegł przez salę.
– Przypuszczam – George starał się przekrzyczeć hałas – że nie muszę nikomu przypominać, iż fakt ten wskazuje na to, że pacjent jest chory na AIDS. Jak się okazało, pod względem seksualnych preferencji Jeoffry Washington zalicza się do homoseksualistów.
Thomas dopiero teraz zorientował się, co George miał na myśli ostatniego popołudnia, podczas rozmowy w pokoju chirurgów. Zamknął oczy i usiłował opanować narastający gniew. Dla niego Jeoffry Washington był przykładem chorego, który zabierał tylko czas w sali operacyjnej i łóżko na oddziale chirurgii serca. Thomas nie był bynajmniej osamotniony w swoich zastrzeżeniach. Jeden z internistów podniósł rękę i zabrał głos: – Mam poważne wątpliwości co do celowości przeprowadzania operacji serca na chorym na AIDS pacjencie – oświadczył.