Martyna
Ale to są zdjęcia, które sami sobie robiliśmy!
Zrobili sobie wtedy kilka zdjęć; pamiątka z najlepszych wakacji w życiu. Zdjęcia, które przechowywała w pamiętniku, powrót do wspomnień, które byty tylko ich. Nikomu ich nie pokazywała. A teraz były tutaj, dostępne dla całego świata, opatrzone komentarzem: „Wielce szanowny obrońca moralności i jego kolejna zdobycz, o której chętnie ci opowie za kolejkę Chivasa”.
Wyłącz to – poprosiła cicho.
Magda nic nie powiedziała, usiadła przy niej, objęła ją mocno. Nic nie mówiły. Płakały obie.
Zadzwoniła do niego rano. Chciała tylko usłyszeć, skąd się wzięły ich zdjęcia na WWW szantażysty.
Nie wiem Marty, nie wiem… Uwierz mi, nikomu ich nie pokazywałem, nikomu… – zawiesił głos, jakby sobie coś przypomniał. – Przepraszam Marty, ja nie… – odłożyła słuchawkę.
Znów to jej zrobił. Znów potłukł jej duszę, choć była pewna, że już nigdy o nim nie usłyszy Nie wiedziała nawet, dlaczego do niego zadzwoniła. Wcale nie chciała wiedzieć, w jaki sposób zdjęcia znalazły się w rękach doktoranta. Te zdjęcia miały być tylko dla nich. Oglądali je razem, gdy dzwonił do niej z daleka. Śmiali się ze swoich min, wkładali kwestie w usta przechodniów w tle. Czuła wtedy, że przy niej jest, że zawsze przy niej będzie, nawet jeśli dzwonił ze swojego domu tuż przed przyjściem żony.
Magda powiedziała, że strona zniknęła z serwera.
W piątek pojechała do Szczytna. Sama. Nie chciała z nikim rozmawiać, chciała przespać i przepłakać te dwa dni i wrócić całkowicie oczyszczona. Bez wspomnień, bez żalu, z radością w oczach. Nie była pewna, czy w ogóle jeszcze będzie miała radość w oczach. Nad jeziorami była mgła. Tony biegał szaleńczo wokół niej. Skakał za ptakami, ale nie oddalał się. Uśmiechała się, by sprawić mu przyjemność. Na mostku ktoś stał. To był Andrzej. Sam. Przystanęła, niepewna co ma zrobić. Nie widziała go od trzech miesięcy i widząc go teraz poczuta, że brakowało go jej. Może nawet nie jego fizycznej obecności, ale świadomości, że jest, że zawsze czeka. Ta świadomość dodawała jej sił i pewności siebie.
Weszła na most i uświadomiła sobie, że płacze. Chciała zawrócić, poczuła się nagle intruzem, ale usłyszał jej kroki i spojrzał na nią.
Martyna. Cześć – jego uśmiech w połączeniu z mokrymi oczami obudził w niej jakąś czułość.
Cześć, widzę, że chcesz pobyć sam. Ja właściwie też, ale… Miło cię widzieć.
Ciebie też, dziękuję. Przykro mi z powodu tych zdjęć w sieci.
Już ich nie ma.
Wiem.
Ty? – znów poczuta ten podziw…
To było po prostu świństwo. Mam nadzieję, że nie zdążyły narobić ci większych przykrości. Co się stało z tym…
Ma na imię Tomasz. Nie wiem, nie zapytałam go nawet, jak zareagowała jego żona. Chciałabym móc powiedzieć, że mnie to nie obchodzi. Nie wiem, kiedy wreszcie uwolnię się od tego dziwnego zauroczenia.
Opowiedziała mu o wszystkim. Czulą, że chce to powiedzieć. Właśnie jemu. Czulą, że jest mu to winna, że mimo iż skrzywdziła go, to on zrozumie. Właśnie dlatego, by zrozumiał, musiała powiedzieć mu wszystko.
Nie wiem, czy go kocham, czy nienawidzę. Chcę się od niego uwolnić, zapomnieć. Zranił mnie. Przyjeżdżając tutaj myślałam, że czuję się jak najnieszczęśliwsza osoba na ziemi, ale zobaczywszy ciebie zmieniłam zdanie.
Uśmiechnęli się oboje. Milczeli przez dłuższą chwilę.
Co się stało Andrzejku?
Długa historia. Masz dość swoich smutków, by wysłuchiwać jeszcze moich.
Opowiedz, proszę. Czy to ma związek z Olą?
Z nią, z tobą, najbardziej chyba ze mną samym – zamilkł na chwilę, zastanawiając się, od czego zacząć i czy w ogóle zacząć.
Odeszła. Tak po prostu. Czy można kogoś wyrzucić tak nagle ze swojego życia? Znaliśmy się od roku, zanim się spotkaliśmy. To była internetowa przyjaźń. Wielokrotnie chciałem ci o niej opowiedzieć, ale… nie było chyba ku temu okazji. A z nią mogłem o wszystkim rozmawiać i zawsze była. A ja byłem dla niej. Zaakceptowałem ten układ: prawdziwa bratnia dusza gdzieś na drugim krańcu Polski, a tutaj ty. Nie do końca realna, pozwalająca mi od czasu do czasu pobyć w pobliżu. Ola stalą się bardzo ważną osobą w moim życiu, mimo że nie wiedziałem nawet, jak wygląda. Ona wyzwalała się właśnie z toksycznego związku, w którym była, a ja… Nie wiem sam, czego chciałem. Czułem się potrzebny. Chyba po raz pierwszy w życiu czułem, że jestem dla kogoś ważny. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale nasza znajomość nigdy nie wyszła poza przyjaźń. Byłaś ty i ona o tym wiedziała.
Ale wpadłaś w ten romans i zrozumiałem, że nigdy nie będziesz moja. Zbliżyliśmy się bardzo. Pojechałem do niej i… przepadłem. Zakochałem się. Nawet los mi sprzyjał. Ola przyjeżdżała tutaj do pracy na wakacje. Zamieszkała u mnie na stancji. Nasza przyjaźń zupełnie naturalnie przeradzała się w miłość. Oboje potrzebowaliśmy siebie nawzajem, znaliśmy swoje myśli, swoje dusze, teraz poznawaliśmy siebie. To było niezwykłe, nasze wyobrażenia tworzone na podstawie słów ubieraliśmy w rzeczywistość. Nie od razu zauważyłem, że magia gdzieś się ulotniła. Przez rok istnieliśmy dla siebie tylko poprzez słowa na ekranie i to jako przyjaciele. Nagle staliśmy się kochankami, nasza fizyczna bliskość nie pozostawiała miejsca dla wyobraźni, dzięki której narodziła się ta wirtualna magia.
Wyrzuciła mnie ze swojego życia, tak jak wyrzucasz zużyty bilet, gdy stwierdzasz, że wsiadłaś nie do tego pociągu.
Zapadła cisza. Nie krępowała ich, mimo że oboje chcieli tak wiele sobie powiedzieć…
***[ATENA]
„Bardzo ładna” – pomyślała Martyna, patrząc na mijającą ją w drzwiach pokoju dziekana kobietę.
„Naprawdę śliczna” – dodała w duchu, przyglądając się uważniej.
Zazdrościła dojrzałym kobietom. Bardzo im zazdrościła. Tej niezwykłej pewności siebie, własnej urody, świadomej kobiecości i oszlifowanej seksualności. Właśnie takim jak ta.
„Ta” miała niewiele ponad 30 lat, a przynajmniej na tyle wyglądała.
„Ta”, która otarła się delikatnie o Martynę przeciskając się przez wąskie drzwi, pachniała w dodatku pięknie.
„Coco Chanell Mademoisele” – zanotowała Martyna – klasyczna nuta dojrzałej Chanell z leciutkim akcentem młodości.
Kobieta, która znikała w uniwersyteckim korytarzu, szła sprężystym krokiem, emanowała dojrzałą kobiecością.
Z pewnością miała świadomość, że jest piękna. Pociągająca. Podniecająca. Intrygująca.
„Fantastyczna” – myślała Martyna. Dla takich kobiet faceci porzucają własne, trochę przykurzone codziennością żony. Takie jak ta zapraszają do drogich restauracji, gdzie menu napisane jest tylko po francusku, a do dobrego tonu należy rezerwować stolik dwa miesiące wcześniej. Z takimi jak ta sączy się wino, którego butelka kosztuje prawie tyle, ile wynosi zasiłek dla bezrobotnych. Z takimi jak ta słucha się dźwięków pianina, myśląc tylko o tym, jakby tu najszybciej wziąć ją w ramiona.
„Ta” zniknęła w wyjściowych drzwiach pozostawiając za sobą arcyprzyjemny, unoszący się w powietrzu zapach sukcesu. Z zadumy wyrwał Martynę głos Magdy:
I co? Widzę, że już ją poznałaś?
Kogo?
Żonę profesora. Właśnie cię minęła.
W jednej chwili Martyna zrozumiała tamto spojrzenie. Gdy ich oczy na moment się spotkały.
Zdziwienie. Ciekawość. Smutek. Wszystko w kolorze zielonym. Ale nadziei nie było. Choć podobno bywa zielona.
Od tamtego dnia, gdy Martyna odwiesiła słuchawkę telefonu, mówiąc: „Idź do dziekana. Ja sobie poradzę”, odnosiła wrażenie, że wszystko dzieje się poza nią. Jej świadomość w tym nie uczestniczy.
Wszystko działo się jak w niemym filmie. Czarno – biale obrazy przesuwają się, a pod nimi pojawiają się napisy.
Czasami w zwolnionym tempie, kiedy indziej znowu na przyspieszonych obrotach. Zupełnie tak, jakby ktoś złośliwie bawił się pilotem od magnetowidu. Jedno naciśnięcie guzika – roześmiana Martyna na „koloniach” w Toruniu, kolejne kliknięcie – Martyna z zastygłą na słuchawce ulicznego automatu ręką.
I jeszcze ta sprawa z ojcem i Magdą. Sama już nie wiedziała, czy to tylko chora wyobraźnia, czy między nimi faktycznie coś iskrzyło. Dziwne, wręcz nieprawdopodobne: szalona Magda i jej stateczny, pełen wewnętrznego spokoju i harmonii ojciec.
Ojciec, który gotuje zupę grzybową. Czy to możliwe, żeby jej coś umknęło? Wprawdzie Magda z ogromną radością, absolutnie i natychmiast rzucała wszystko na hasło „Szczytno”, ale Martyna nigdy nie podejrzewała, że… „Życie jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz, na co trafisz” – mawiał Forrest Gump.
Magda otworzyła i trafiła na najlepszą – cukierek truflowy.
Ciekawe, jak można skojarzyć własnego ojca z truflowym cukierkiem? We wtorek wszystko się zmieniło. Wróciła zmęczona całym tym bałaganem, tanią sensacją, jaką wywołały jej zdjęcia z profesorem. Miała chore ciało i duszę. Zerknęła na ekran monitora.
Miała wiadomość: „Leśmian – zmienionaż po rozłące?”.
Kochała Leśmiana. Znała ten wiersz. Na pamięć. Andrzej czytał go jej wieczorami, gdy przysypiała na niewygodnej kanapie.
„Modlę się o Twojego nieśmiertelność ciała” – erotyka zamknięta w religijnym wyznaniu – tak mawiał Andrzej.
Wtedy to zrozumiała. Jak bardzo się myliła. Jak można być tak krótkowzrocznym, by nie dostrzegać sygnałów, jakie wysyła nam nasze ciało? Dlaczego serce tak szczelnie zamknęło się w czterech ścianach swojego cierpienia, że nie chciało wpuścić Andrzeja nawet do przedsionka?
Dopiero dziś Martyna to odkryta. Jakie mądre to serce! Jakie sprytne! I jakież ostrożne. Ono wiedziało od początku. Że Andrzej to ta druga połówka jabłka. Ale się bało. Zranienia. I z tego strachu pozwoliło pokroić się na kawałki.
Ale to nic. Już się zbiera. Poskleja się, poskleja. Bo o serce trzeba dbać i nie kaleczyć.
Ważne jest to. co tu i teraz. A teraz już będzie wszystko dobrze.
Jeszcze ten e – mail od Andrzeja: „Martynko, wypijesz ze mną wino na swojej ulubionej łące?”.
Jasne, że wypije. I pozwoli mu delikatnie muskać wargami to miejsce tuż za uchem.
Będą jak dwie porcelany alkoholizujące się na środku łąki.