Martyna
Tylko skąd wiedzieć, ze tym razem będzie mniej bolało?
Porcelana przecież jest krucha…
Poranną pocztą przyszedł list od profesora. Ściskając go w dłoni, szła powolutku na spotkanie z Andrzejem.
Treść listu już znała na pamięć. Profesor wybrał Coco Chanell.
Marty, robisz ze mną piękne rzeczy, l ja chcę, żebyś je robiła. Ale proszę, nie stawiaj mnie w centrum. Myśl o mnie tak, jakbym był częścią twojego życia. Ale proszę, nie stawiaj mnie w centrum. Ja nie umiem dać komuś całego siebie. Po prostu nie umiem. Nie potrafię. Nie mogę. Nigdy nie sprowadzałem cię na ziemię. Powiedziałem tylko jednym zdaniem, jaki jest obecny stan mojej duszy.
I proszę, uważaj na słowa. Nawet tęsknota może być nieodwzajemniona.
Nie stawiać go w centrum? A co. jeśli ja inaczej nie potrafię kochać?
Każesz dokonać mi wyboru. A jednocześnie sam już zdecydowałeś.
Mam cię kochać na raty? Od 8 rano do 4 po południu. I znowu między l a 3 nad ranem? Nie. Dziękuję. Nie wolno ci zasypiać jednej nocy u boku żony pachnącej Chanell, a kilka poranków później budzić się w moich ramionach. Mato brakowało, by prawie na nich weszła. W ostatniej chwili, chowając się przed deszczem, który właśnie zaczął padać, weszła do pobliskiej herbaciarni.
Zza szyby widziała ich dokładnie.
Kobieta krzyczała, a chłopak stał ze spuszczoną głową. Nawet nie próbował się bronić.
Krople deszczu niszczyły jej misternie ułożone przez fryzjera włosy. Tusz Diora rozpływał się razem z podkładem od Diora.
Wraz z makijażem spływały z kobiety pachnącej Coco Chanell cała złość, żal i nieprzystępność.
Andrzej nadal milczał. Nagle „ta” z pokoju dziekana wsiadła do samochodu i odjechała.
Martyna usłyszała głos Andrzeja:
Ola, zaczekaj. To nie tak. Nic nie rozumiesz…
Ola… Martynie zabrzmiało w uszach nagranie z automatycznej sekretarki: „Cześć. Tu Ola i Andrzej…”.
„Ta” zniknęła w bocznej uliczce zostawiając po sobie emocje, nad którymi trudno było zapanować.
„Zbyt wiele naraz. Nie dam rady. Nie udźwignę”.
Martyna wyrzuciła mokrą już kopertę do kosza. Zdjęta buty i szła boso po kałużach.
Celowo wybierała te największe.
Szła wolno. To przecież tylko deszcz. Spadał ciężkimi kroplami na jej włosy, a potem dźwięcznie uderzał o płytę chodnika.
To nic, że pada. To nic, że moknie.
Do spotkania z Andrzejem ma jeszcze kilka godzin. Wypije z nim wino.
Powalczy.
Deszcz oczyszcza. Dzisiaj potrzebowała tego oczyszczenia jak tlenu.
Nie podda się tak łatwo. Nie zrezygnuje.
Nie było słychać kroków na chodniku.
Nawet deszcz zamilkł.
Jedynie coś pobrzękiwało w ciszy.
Coś, jakby dźwięk stłuczonej porcelany…
***