Martyna
Rzadko który wykład byt tak… nieprzewidywalny i pełen poskręcanych misternie fabuł. I to o semantyce! Być może niektóre z tych wygłaszanych przez Jovi były podobne. Jeśli jednak wykłady Jovi porównałaby do intelektualnych klipów podobnych do tych z MTV, to jego wykład – do nastrojowego koncertu. Dotychczas wydawało się jej, że nie może być nic nudniejszego niż semantyka, którą na jej uczelni prowadziła wiecznie obrażona pani profesor z Krakowa, usypiająca wszystkich na sali swoim monotonnym głosem, nie wspominając już o tym, co opowiadała, a raczej odczytywała z pisanych ręcznie, poplamionych i pomarszczonych od używania całymi latami folii.
Jeśli nawet było to subiektywne – po tym, co się stało, nie mogło być pewnie inaczej – wydawało się jej, że o semantyce języka opowiadał trochę jak o poezji, a trochę jak o powieści detektywistycznej.
Karina skupiona była na czymś zupełnie innym. Nachyliła się do niej w pewnym momencie i szepnęła do ucha:
Słuchaj, on ma głos jak Joe Cocker. Widziałaś? Ma obrączkę na prawej dłoni.
Po chwili nachyliła się jeszcze raz i dodała:
Ale może to sygnet…
To była obrączka. Wiedziała na pewno. Zauważyła ją, gdy podpisywał kartę zameldowania wczoraj, tuż po przyjeździe. Tylko że wczoraj było jej to zupełnie obojętne. Dzisiaj – teraz, w tej ciemnej sali, gdy patrzyła na niego w trakcie wykładu – z niepokojem skonstatowała, że już nie. Że jest ważne. Bardzo ważne. Miała wrażenie, że grzeszy. Czuła oczarowanie.
***[Mariusz Makowski]
Wiedziała, że coś się zdarzy. Już wtedy w pokoju, gdy spotkały się ich oczy, a ona, mniej lub bardziej świadomie pozwoliła opaść ręcznikowi na podłogę – wiedziała. On też wiedział. Ta obrączka na jego palcu była wyrzutem i jednocześnie grzeszną, perwersyjną podnietą. Czuła, że robi coś złego, coś, czego nikt by się po niej nie spodziewał i… podobało jej się to. Nigdy jej nie zdejmował, nigdy o niej nie wspominał. Ale zawsze była. Jak zamek w drzwiach do świata, do którego ona nigdy nie będzie miała wstępu. Czasem o niej zapominała. Wyrzucała ją z pamięci w chwilach, które spędzali razem w hotelu w Toruniu, gdy budzili się razem w środku nocy, patrzyli na miasto, na gołębie śpiące na gzymsie. Świat był dla niej, całe to piękno, jego oddech na karku. Wszystko było dla niej. Przyjmowała te chwile jak dar. Istnieli tylko oni oboje i nie istniał świat. Czasem w nocy chodzili nad Wisłę. Mieszkała w Toruniu przez trzy miesiące tej szkoły i w każdym tygodniu odkrywała jakieś magiczne miejsce, które zaznaczała na mapie wiszącej na ścianie w akademiku. Pokazała mu je wszystkie, razem odkryli kolejne.
Na weekendy wracał do Gdańska. Do Niej. Wiedziała, jak ma na imię, wiedziała, jak ma na imię jego córeczka. W trakcie jednego takiego weekendu, pod koniec września, gdy on był w Gdańsku, ona pojechała do Magdy. Magda nie miała wakacji. Pracowała w tym swoim barze od „wykładów z życia”. Płakała wtedy w poduszkę na łóżku Magdy.
Czego ryczysz kretynko! Głupia jesteś i tyle. Tak jak wszystkie blond idiotki wyobrażasz sobie, że rzuci dla ciebie wszystko i będzie tylko twój? Bawi się tobą i, do cholery, on ma 39 lat. Myślisz, że jest taki wyjątkowy, bo wie, o czym marzą dwudziestodwuletnie panienki?
Ja go kocham! – krzyczała przez łzy
A on ciebie? – pytanie zawisło w nagiej ciszy pokoju.
Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiała, podświadomie przyjęta, że to oczywiste. Tak samo jak oczywista stała się od pewnego dnia intymność z nim. Po prostu któregoś wieczoru, kilka tygodni po tym pamiętnym wykładzie, przyszedł do niej wieczorem do akademika, zapukał, wszedł do pokoju i bez jednego słowa zaczął ją całować.
Nie były ważne deklaracje, nie mogła – a przede wszystkim nie chciała – myśleć o przyszłości i o niej nie myślała. Liczyły się tylko chwile, które mogli spędzić razem. Jego cudowny dotyk, którym wynajdywał i odsłaniał w niej pokłady rozkoszy, o których istnieniu nie miała pojęcia. Zapominała się w seksie z nim. Bezwstydnie i całkowicie. Była taka, jaką zawsze pragnęła być, i nie musiała mu nic mówić. Wiedział. Krzyczała, drapała go boleśnie, to znowu tuliła i obdarzała najdelikatniejszymi pieszczotami Nigdy nie usnął przed nią, spędzali całe noce na rozmowach. Tak naprawdę to on nauczył ją szeptu. Odkrywał przed nią swoje najskrytsze myśl i pragnienia. Ale także lęki. W jego oczach była jedyną kobietą na ziemi. Obdarzyła go całkowitym zaufaniem, oddała mu całą siebie nic zostawiając miejsca na nic innego. Każde jego słowo padało w najodpowiedniejszym momencie. Po tygodniu znajomości podarował jej album z reprodukcjami obrazów Tadeusza Makowskiego. Nie mógł wiedzieć, że kochała malarstwo, a obrazy Makowskiego byty jak powrót do dzieciństwa.
Wiedziałem, że ci się spodoba. Masz w sobie tę ciekawość dziecka i pociągającą wrażliwość.
Czuła, że przy nim nie musi nawet nic mówić. Wiedział. Nigdy nie wierzyła, że spotka kogoś, kto znałby ją tak dobrze. I znowu czuła zauroczenie. Jak każdego dnia, tam w Toruniu.
A potem potłukł jej duszę.
W piątek Magda wyjeżdżała do domu, a Tomasz w ten weekend przyjechał specjalnie dla niej. Mieli całe trzy dni tylko dla siebie. Martyna postanowiła, że przygotuje dla nich kolację. Taka odrobina wspólnej codzienności. Razem przemierzali olbrzymie przestrzenie hipermarketów, oboje wybrzydzali nad każdą pietruszką na straganie i śmiali się do łez.
Wyglądał komicznie z masą toreb w rękach, ale jak najprawdziwszy dżentelmen nie pozwolił jej wziąć nawet najmniejszej siatki. Weszli do pokoju, Tomasz z wyrazem ulgi postawił zakupy na podłodze. Przy -. tulił ją mocno.
Dziękuję, że pozwalasz mi wnosić zakupy do domu – szepnął jej do ucha.
Zamarła.
Dlaczego tak powiedziałeś? – odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy.
Co?
To o zakupach.
To twoje słowa. Andrzejowi nie pozwalasz wejść do środka z siatkami.
Nigdy nie mówiłam ci o Andrzeju.
Poczuła, że cały świat zaczyna się jej walić. Zrozumiała wszystko. Jego oczy mówiły jej, że ma rację.
Czytasz mój blog, a potem udajesz, że tak świetnie mnie znasz i rozumiesz?! Czytasz w moich myślach? Kłamco! Dlaczego? Żeby zaimponować naiwnej małolacie, żeby być kimś wyjątkowym, by zaciągnąć ją do łóżka i mieć o czym opowiadać kolegom przy wódce?
To nie tak Marty, zupełnie nie tak – próbował ją objąć.
Odsunęła się gwałtownie.
Wyjdź. Proszę cię, wyjdź! Nic nie mów… Wyjdź!
Wyszedł bez słowa. Nie wrócił. Jak mógł nie wrócić!?
Nie mogła myśleć. Mogła tylko płakać. Przypomniała sobie, jak na czacie jakiś chłopak chciał jej udowodnić, że mimo iż nie jest przystojny, umie uwieść każdą kobietę. „Po prostu ich słucham i mówię im to, co chcą usłyszeć” – napisał. Oburzyła się wtedy okropnie. A przecież taka właśnie była. Chciała, by mężczyzna jej słuchał, by rozumiał ją bez słów… By mówił tylko to, co chce usłyszeć. Idiotka. Słowa są największym oszustwem, na które faceci nas nabierają. Myślałaś, że poznałaś anioła, bo mówi do ciebie te wszystkie cholernie ważne słowa? Głupia. Anioły po prostu są, nie muszą nic mówić, nie udają, że cię znają. Nie muszą. Są, gdy ich potrzebujesz i nie wyjeżdżają do żony i dziecka Anioły są tylko dla ciebie.
Tak jak Andrzej.
Przez cały czas byt, nigdy niczego nie oczekiwał, nie udawał. Kochał ją i nigdy nie dat po sobie poznać, jak musi cierpieć z powodu jej obojętności…
Na łóżko wyrzuciła całą zawartość torebki. Znalazła notes. Drżąc wybrała numer telefonu Andrzeja. W automatycznej sekretarce odezwał się kobiecy, radosny glos:
Cześć. Tu Ola i Andrzej. Są dwie możliwości: albo nas nie ma, albo nie mamy ochoty teraz z nikim rozmawiać. Zostaw wiadomość, a oddzwonimy.
***