Molekuły Emocji
Pierwszy raz mężczyzną poczułem się dopiero 28 czerwca 1983 roku. I to znowu było przeżycie bardziej podniosłe niż zmysłowe. Tego dnia urodziła się moja córka Joanna. Męskość ma dla mnie bardzo mało wspólnego z pożądaniem. W mitologii greckiej jej wyznacznikiem jest ojcostwo. W kulturach prymitywnych obchodzony uroczyście tak zwany akt inicjacji polegał najczęściej na uznaniu zdolności do ojcostwa, a nie do spółkowania. Napływanie krwi do ciała jamistego prącia i zatrzymywanie (erekcja) jest spowodowane obecnością w niej zdumiewająco prostej substancji chemicznej (znanej pod nazwą cGMP) i nie ma nic wspólnego z męskością. Wyższe niż człowiek stężenie cGMP we krwi (w stanie seksualnego pobudzenia) mają nie tylko bliskie nam ewolucyjnie goryle, makaki i bonobo, ale także knury i nietoperze.
Kult „pierwszego razu” jest ekstremalnie przesadzony i pęka pod wpływem danych statystycznych jak błona dziewicza. Według raportów szacownego Instytutu Kinseya (Bloomington, USA) tylko osiem i pół procent kobiet związało się na stałe z mężczyznami, z którymi przeżyły swój „pierwszy raz”. I tylko niecały jeden procent tych nielicznych uznało swój „pierwszy raz” za „determinująco ważne wydarzenie”. Smutnie mały niecały jeden procent! Im dłużej żyję, tym ważniejszy wydaje mi się mój raz ostatni.
Intensywność odczuwania rozkoszy jest deprymująco rosnącą funkcją czasu trwania tak zwanego czasu odstawienia. Poeci – patetycznie – nazywają ten okres tęsknotą. Uzależniony od narkotyków ćpun, który po wyjściu z więzienia wstrzykuje sobie pierwszą porcję heroiny, przeżywa absolutną rozkosz, jednoznacznie utożsamianą – jak pokazują badania neurobiologów – z orgazmem. Nie znaczy to wcale, że będzie się modlił do swojej strzykawki lub pisał dla niej erotyki. „Pobieranie” rozkoszy nie jest dla mnie żadną determinantą fenomenu miłości. Najważniejszy jest dotyk.
Pragnienie dotyku jest jednym z głównych pragnień wszystkich naczelnych. I to od dawna, jak pokazują prace historyków ewolucji. Homo sapiens wyróżnia się tutaj tylko tym, że o przyzwoleniu na pierwszy, inicjujący dotyk pisze wiersze i rozprawy naukowe lub komponuje opery czy symfonie.
Mimo bagażu tej wiedzy, swoich doświadczeń i rodzicielskiej intuicji ojciec Laury nadal jest jednak wystraszony, zaniepokojony i tak naprawdę bezradny. Erotyka od zawsze jest nieuniknioną (i niestety najkrótszą) fazą miłości. Pisali o tym greccy klasycy i pisał o tym Freud. Bardzo pięknie mówił także o tym w swoich wierszach ksiądz Jan Twardowski. Pomijając całą duchową magię erotyki, jako chemik potrafię narysować wzory strukturalne molekuł pojawiających się na receptorach komórek odpowiedzialnych za ten stan i zachwycić się nimi. Ci, którzy się tego stanu wyrzekają – kłamią albo mają poważną wadę genetyczną. Bo receptory mają z pewnością. Receptory mają nawet bezmózgowe jednokomórkowe hymeny. Laura ma ich dużo więcej…
ZDRADA
Spakowała jedną trzecią życia w dwie podróżne torby i odeszła. Ta z rzeczami z ostatnich dwóch lat była prawie pusta. Kilka albumów z fotografiami, plik listów związanych zieloną wstążką, dwa bukiety zasuszonych białych róż, dwie puste butelki po winie oklejone stwardniałym woskiem z wypalonych świec, woreczek muszli, które zebrali na plaży podczas wspólnego urlopu w Portugalii, podziurawiony jego zębami stanik, który miała na sobie podczas ich pierwszej nocy w hotelu we Wrocławiu, trzy książki, które czytali sobie na głos, kilka płyt CD, które zna na pamięć, i stary jarmarczny budzik, który każdego poranka miał zaczynać swoim terkotem nowy dzień początku ich wieczności. Bo przecież oni mieli być razem bez końca…
Odchodziła w zamierzonym pośpiechu. Wymyśliła sobie, że tak będzie mniej boleć. Albo jeśli nie mniej, to przynajmniej krócej. Taksówkarzowi zapłaciła za dotychczasowy kurs i poprosiła, aby czekał na nią pod blokiem nie dłużej niż dziesięć minut. Gdyby wróciła do tego czasu, to mieli jechać na lotnisko. Dała sobie dziesięć minut, żeby zatrzeć ślady po największej miłości swojego życia i uciec. Bo to była ucieczka. Nie chciała, aby ją po raz kolejny zatrzymywał, tłumaczył, przekonywał, obezwładniał czułością nocy i obietnicami, które rano nie miały już znaczenia.
Zaczęło się banalnie. Spotkała go przypadkowo na urodzinach koleżanki z biura. Ona była pewna, że jest naprawdę sama, a jemu wydawało się, że odszedł od żony. Najpierw była nim tylko zakłócona, potem oczarowana, dwa miesiące później pogodnie obłąkana. Gdy po wspólnej nocy we Wrocławiu zadzwonił któregoś dnia do niej do biura i zapytał, czy wprowadzi się do jego kawalerki na Mokotowie, odpowiedziała, że potrzebuje minimum godzinę czasu, aby się nad tym zastanowić. Przed upływem tej godziny zadzwonili do niej z jakiejś warszawskiej firmy od przeprowadzek. Do wielkiej ciężarówki, która na jego zlecenie zaparkowała na chodniku przed domem jej rodziców, wstawiła jedną podróżną torbę. Matka żegnała ją, jak gdyby wyjeżdżała na stałe na Antarktydę, a nie jedynie do innej dzielnicy Warszawy. Ojca niewiele to obchodziło. Gdy tak stały przy tej ciężarówce, zrozumiała nagle, dlaczego matka przez całe życie miała smutne oczy.
Wprowadziła się do wolnej od innych kobiet przestrzeni, naznaczonej jego zapachem. Materac na podłodze tuż przy biurku z komputerem, pusta lodówka z butelką białego wina i słoikiem musztardy, jego maszynka do golenia i jeden ręcznik w łazience, nie wyprasowane koszule w plastikowym koszu na środku pokoju, doniczka z nie podlewaną od wieków paprotką pod oknem, dwa krzesła z przewieszonymi marynarkami jego garniturów, karton z zeschniętą pizzą na blacie kuchni. Nie ma nic bardziej własnego niż mężczyzna, którym trzeba się zaopiekować. Przez cztery miesiące opiekowali się sobą nawzajem. Kochali się na materacu, który, przedziurawiony, puszczał powietrze wypychane naciskiem ich ciał, ona czekała na niego z obiadem, po którym szli do łazienki, aby wziąć prysznic i znowu wrócić na materac. Popadła w bezgraniczną pychę. Patrzyła z wyższością i litością na tych, którzy nie byli dotknięci takim szczęściem.
Po czterech miesiącach wstydziła się tej pychy. Wszystko zaczęło się zmieniać. Materac zniknął i zastąpiło go łóżko. Pojawiły się meble. Zaraz potem zaczęło powstawać obok jej nie rozpakowanej ciągle torby sanktuarium jego dzieci. Pierwsze fotografie na ścianach, pierwsze ich wizyty. Pierwsze weekendy, gdy nie miał dla niej czasu. Pierwsza przepłakana Wigilia spędzona w odurzonej alkoholem samotności. Pierwsze pełne butnej wyższości telefony od jego żony. Pierwsza poniżająca ją wulgarna nienawiść jego aroganckiej osiemnastoletniej córki, wykrzykującej w jej kierunku: „Teraz ojciec rżnie ciebie, ale i ty się wkrótce zestarzejesz”. Pierwsze, rozdmuchane do granic pikantnego biurowego skandalu miesiąca, plotki na korytarzach jej firmy. Pierwszy niepokój i łzy matki.
Trzeba mieć ogromną wolę – no właśnie, tylko czego: kłamstwa, godności, determinacji? – aby w tym trwać. Obojętnie, co to jest, taką wolę mają tylko wyjątkowi ludzie. Albo bardzo zakochani. Była bardzo zakochana, ale nie była jego kochanką. Była jego kobietą. Jeśli szacunek, współczucie i słuszność mają zawsze zdradzani, to właśnie jej – a nie jego żonie – się to wszystko należy. Jeśli ktokolwiek zdradzał kogokolwiek z kimkolwiek, to on zdradzał ją ze swoją przeszłością, w której jej przecież nigdy nie było. Uwiódł ją obietnicą wspólnej przyszłości, okradł ją z marzeń i któregoś ranka obudziła się w trakcie przerażającego snu, całkiem naga, drżąc z zimna.
Zdążyła przed upływem dziesięciu minut. Na lotnisku wyjęła kartę ze swojego telefonu…